Reklama
Rozwiń

Przyjęcie z niespodzianką

Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że najlepszym sposobem na zawieranie bliskich znajomości są przyjęcia. Te w lokalach zawsze mają bardziej oficjalny charakter - natomiast proszona kolacja w domu oznacza niemal zażyłość. To też niezawodny sprawdzian, czy warto podtrzymywać znajomość.

Publikacja: 06.10.2007 18:36

Monika Małkowska

Monika Małkowska

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Tym razem gospodarze prosili o punktualność ze względu na menu. Na razie trzymali je w sekrecie. Wszyscy goście, w sile ośmiu osób, dostosowali się do prośby. Przyjęła nas zaaferowana pani domu: mąż jeszcze nie dotarł. Chyba ze zdenerwowania zapomniała przedstawić sobie zgromadzonych. Pan domu wpadł pół godziny później. Zziajany, wymięty i w fatalnym humorze.

- Jezu, muszę się natychmiast napić, bo umrę! - zagroził. Czym prędzej polaliśmy mu remedium. Podziałało szybko. Przed chwilą sflaczały, przeobraził się w błyskającą oczyma bestię.

- Zabiję gnoja, po prostu zabiję! - powarkiwał. Niepewni, kogo wybrał na ofiarę, zbiliśmy się w gromadkę. Wkrótce wyszło na jaw, że adresatem pogróżek był kolega z pracy, aktualnie nieobecny. Wówczas pani domu dyskretnie się oddaliła w stronę kulinarnej niespodzianki, pozostawiając małżonkowi zabawianie gości. Gospodarz miał w repertuarze anegdoty z pracy. Ich bohaterem okazał się wyżej wzmiankowany kolega - gamoń, szuja, intrygant.

Rozweseleni, czekaliśmy na danie główne. W tym momencie z kuchni nadszedł dramatyczny komunikat: niespodziankę diabli wzięli. Spaliła się na węgiel. Trudno. W zastępstwie zaoferowano nam pozostały z poprzednich dni krupnik (naprawdę wyborny, bo krupnik, jak bigos, z każdym odgrzaniem zyskuje na smaku) oraz sałatę. Klapnięta zielenina nie prezentowała się zachęcająco. Poza tym już na oko było widać, że nie starczy jej dla wszystkich - każdy więc szarmancko rezygnował z przydziału na rzecz pozostałych. Za to powodzeniem cieszyły się sery, paluszki grissini oraz fistaszki - wykwintny zestaw pod wino. Atmosfera robiła się coraz swobodniejsza. Nawet ci, którzy spotkali się po raz pierwszy, spełnili bruderszafty. Aż tu nagle nasz włodarz raptownie wstał, palnął się w czoło i przejmująco wrzasnął: - Jaki dziś dzień?! - Piątek trzynastego - opowiedzieliśmy chórem. - Chryste Panie, na śmierć zapomniałem! Przecież szef zapraszał na drynia! Ja was kochani serdecznie przepraszam - zwrócił się przybyłych - ale tu sami swoi, zrozumiecie mnie. Nie mogę nawalić szefowi. Dziunia, podaj gościom rozchodniaczka i ogarnij się szybko. Jeszcze zdążymy.

Zniknął w sąsiednim pokoju, żeby w ciszy zadzwonić do szefa. - Melduję zakończenie robót - naszych uszu dobiegł jego pełen entuzjazmu głos. - Jestem już w domu, momencik, a przybiegamy. Wiem, wiem, że nie ma pośpiechu, ale do dobrego towarzystwa człowiek aż się rwie. Należy się nam trochę rozrywki!

Po chwili wychynął w nowej koszuli, odświeżony. Pożegnał nas wylewnie. A jednak mieliśmy niespodziankę. A także o parę znajomych mniej.

Tym razem gospodarze prosili o punktualność ze względu na menu. Na razie trzymali je w sekrecie. Wszyscy goście, w sile ośmiu osób, dostosowali się do prośby. Przyjęła nas zaaferowana pani domu: mąż jeszcze nie dotarł. Chyba ze zdenerwowania zapomniała przedstawić sobie zgromadzonych. Pan domu wpadł pół godziny później. Zziajany, wymięty i w fatalnym humorze.

- Jezu, muszę się natychmiast napić, bo umrę! - zagroził. Czym prędzej polaliśmy mu remedium. Podziałało szybko. Przed chwilą sflaczały, przeobraził się w błyskającą oczyma bestię.

Kultura
Pod chmurką i na sali. Co będzie można zobaczyć w wakacje w kinach?
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem