Czas na kawę trzeba mieć

Kaffeenhaus, czyli domy kawy w stolicy Austrii, to ponad 300-letnia tradycja, nieodzowny element codziennego życia. To także niemal instytucje kulturalne, jak te w słynnych muzeach

Publikacja: 09.01.2008 03:12

Czas na kawę trzeba mieć

Foto: Forum

Nawet w najmniejszych kafejkach można zamówić solidny posiłek, nie tylko słodycze. Dziś oprócz klasycznego sznycla, w kartach występują dania hinduskie, arabskie, chińskie, typu fusion. Na razie nie ma zakazu palenia. Planowana jest antynikotynowa ustawa, ale w znacznie łagodniejszej niż we Francji wersji: lokale o powierzchni ponad 70 mkw. mają odgrodzić ścianą część dla palaczy, w mniejszych kafejkach decyzja będzie należała do szefa. Informacja – no smoke lub przeciwnie – musi być umieszczona na drzwiach wejściowych.

Najbardziej wiedeńskie są kawiarnie klasyczne: Café Mozart, Café Museum, Café Prückel, Café Demel (to także najsłynniejsza cukiernia) czy Café Sacher (część słynnego pięciogwiazdkowego hotelu obok opery). Zadziwiające, lecz te przybytki nie są zabójczo drogie: pyszna kawa (zawsze serwowana ze szklanką wody) z gigantycznym ciastkiem kosztuje w granicach 10 – 15 euro. Sernik, jabłecznik, ciastko czekoladowe i strudel – obowiązkowo w karcie. Odwiedzają je nie tylko turyści, również autochtoni.

Większość ma podobnie urządzone wnętrza – w stylu z końca XIX wieku. Na ścianach lustra, przy stolikach wygodne tapicerowane fotele i kanapy. Dyskretne oświetlenie. Wieczorem fortepianowa muzyka na żywo. Kelnerzy w uniformach roznoszą zamówienia na srebrnych tacach. Nastrój, jakiego nie ma gdzie indziej na świecie.

Inna aura panuje w kafejkach przy muzeach i galeriach. To jasne, nowoczesne wnętrza. Mają świetną, tanią kuchnię i cieszą się wielkim powodzeniem wśród mieszkańców miasta – co uważam za najlepszą reklamę. Wpadają tam na kawę lub większy posiłek. W porze lunchu bądź w weekendy niełatwo upolować wolny stolik.

Od 2002 r., kiedy otwarto MuseumsQuartier, na terenie tej „dzielnicy” sztuki powstało aż dziewięć café-restaurant. Każdy lokal z innym menu, niektóre czynne do godz. 24. Najtańsza jest Daily ze wschodnią kuchnią (ogromna misa zupy za 2 euro!), ale dania nie są tu najsmaczniejsze. Uwielbiam natomiast pomysłowe potrawy w stylu fusion w lokalu przy Museum Leopold lub włoskie w Muzeum Architektury. Łosoś z jarzynami z rusztu w stylu toskańskim – pycha! Do tego kieliszek grüne veltliner i obowiązkowo na koniec espresso (wszystko za 20 euro).

W MuseumsQuartier pracują młodzi ludzie, głównie dorabiający sobie studenci z najróżniejszych krajów. Każdy posługuje się perfekcyjnie angielskim, niekiedy francuskim. Rozmawiałam z Aną ze Słowenii (zastrzygła uchem, gdy usłyszała polski język i powitała nas: „dzień dobry”). Ma dziecko, uczy się i pracuje. Uważa, że dobra kawiarnia w muzeum to najlepsza forma promocji sztuki: ludziom wstyd bywać w lokalu, nie zaglądając do sal ekspozycyjnych.

Kunshistorisches Museum – jedno z największych i najbogatszych na świecie – wabi brunchami urządzanymi każdej niedzieli od godz. 11 do 15 (rodzina płaci 44 euro, w cenie – zwiedzanie wystaw). Wybrałam się innego dnia. Po obejrzeniu ekspozycji dojrzałej twórczości Tycjana posiliłam się… Caravaggiem. Tak kusząco określono sałatę caprese (6,90 euro). W karcie były jeszcze kartoflana zupa Bruegel, sałata Rembrandt i lasagne Parmigianino. Nie próbowałam.

Tradycyjną zupę i sznycel polecam w Café Raimund położonej naprzeciwko Volkstheater (tuż obok Museums-Quartier). Miejsce ma historię sięgającą początku XX w. i takiż wystrój. Bywalcy – dobrze zakonserwowane panie z pieskami i zadbani starsi panowie – również zdają się pamiętać panowanie Franciszka Józefa. Dania są tanie, a kelnerki mają matczyny stosunek do gości. – Smakuje? – dopytywała mnie Gertude, nie najmłodsza, lecz ciepła i uśmiechnięta kelnerka. Zapytałam ją, skąd pochodzi nazwa kafejki. Okazało się, że odziedziczyła imię po słynnym aktorze dramatycznym. Gdy Raimund zmarł, jego kochanka opłaciła fachowców, żeby dobrali się do zwłok i wycięli fragment czaszki artysty. Nigdy nie rozstała się z tym amuletem, twierdząc, że dzięki temu jej wybranek wciąż z nią jest. I do końca życia co dzień odwiedzała „jego” kawiarnię.

Po siódmej wieczorem mieszkańcy naddunajskiej stolicy opuszczają stanowiska pracy i zaczynają relaks. Nie we własnych czterech ścianach – najczęściej udają się do knajpek, kawiarni, winiarni i innych miejsc, gdzie spotykają się z przyjaciółmi. W Wiedniu nie ma zwyczaju organizować domowych przyjęć.

Ci, którzy nie lubią się objadać, za to należą do amatorów dobrych trunków, wybierają się do winiarni-delikatesów-kawiarni, czyli Wien & Co przy Getreide Markt (czynne do północy). Tu można zamówić małe, acz wykwintne danka (crostini za 6,5 euro, sałaty z serami – 8,90, talerz zakąsek – 10,85). Espresso – jak w większości miejsc – 2,60 euro (duże – 3,50).

Kelnerami i jednocześnie sprzedawcami są mężczyźni. Na ich radach można polegać. Zamieniłam kilka słów z Henrim, Francuzem osiadłym w Wiedniu. – To fascynująca praca – zapewnił. – Tu przychodzą wszyscy, od stałych bywalców po turystów. A rozmowa o winach zawsze jakoś ich skłania do osobistych zwierzeń.

Najbardziej topową restauracją jest lokal nad ekskluzywnymi delikatesami Juliusa Meinla (słynnego producenta kawy) zamykającymi ulicę Graben. Nie ma co ukrywać, to przyjemność nie na każdą kieszeń. A i tak stoliki trzeba zamawiać wcześniej. Kto nie wie o istnieniu tego lokalu, na pewno nie zwróci na niego uwagi – żadnych anonsów, reklam, nawet zwykłych informacji. Po prostu wchodzi się (po uprzednim zarezerwowaniu miejsca) na pierwsze piętro, a tam… same przyjemności. Szef kuchni osobiście doradza i troszczy się o każdego gościa. Naprawdę sympatycznie. I równie smacznie.

Bartek Świderski, aktor, piosenkarz

Choć w Krakowie już nie mieszkam, często do niego wracam. Tu na kawę każdy ma zawsze czas. To niezwykły fenomen, przekora wobec dzisiejszego pośpiechu, ale w Krakowie naprawdę nikt nigdzie się nie spieszy. Szybkie espresso więc odpada. W kawiarni siedzi się długo.

Miasto ma swój wewnętrzny rytm, w którym każdy, często bezwiednie, zwalnia tempa. Ma też sprzyjającą kawiarnianym spotkaniom geografię. Większość knajpek i kawiarenek znajduje się w obrębie Plant lub Kazimierza. Ludzie więc, chcąc nie chcąc, wpadają na siebie. Coraz mniej jest jednak w tym mieście tzw. miejsc kultowych. Właściciele modnych kiedyś miejsc zmieniają się, wraz z nimi zmienia się charakter lokali. Niezmienne od lat pozostają według mnie dwie knajpki kawowe na Kazimierzu: Singer i Kolory. Tę ostatnią lubię za obsługę. Tworzy atmosferę bez żadnego napięcia.

Często nie pamięta się nazw kawiarni, ale chodzi się do nich ze względu na innych bywalców lub... właścicieli. Tak jak do tej o najdłuższej nazwie, jaką słyszałem: „Pierwszy lokal na Stolarskiej po lewej stronie idąc od Małego Rynku”. Wiele osób nazwę przekręca, dla wygody używa się więc skrótu „U księdza”, bo kawiarnię prowadzi były dominikanin.

not. m.j.-l. [/

Nawet w najmniejszych kafejkach można zamówić solidny posiłek, nie tylko słodycze. Dziś oprócz klasycznego sznycla, w kartach występują dania hinduskie, arabskie, chińskie, typu fusion. Na razie nie ma zakazu palenia. Planowana jest antynikotynowa ustawa, ale w znacznie łagodniejszej niż we Francji wersji: lokale o powierzchni ponad 70 mkw. mają odgrodzić ścianą część dla palaczy, w mniejszych kafejkach decyzja będzie należała do szefa. Informacja – no smoke lub przeciwnie – musi być umieszczona na drzwiach wejściowych.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji
Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie