U nas w domu nikt nie siadał do śniadania w pidżamie, powiedziała nasza synowa, dając do zrozumienia, że nasz rodzinny zwyczaj jedzenia śniadań w weekendy w szlafrokach pozostawia wiele do życzenia. Gwoli prawdy trzeba przyznać, że tylko połowa z nas jest w szlafroku (nie w pidżamie); druga o tej porze jest już po spacerze z psem, do czego raczej trzeba się ubrać. Chociaż kiedy dolegliwości gastryczne zwierzęcia wyciągną człowieka w nocy, w desperacji wyszedłby nawet bez pidżamy. Nie jednemu spod kurtki wystają spodnie w paski, gdy Burek gna go o piątej rano...
Wróćmy do szlafroków, uznając zwyczaj chodzenia po domu w pidżamie/koszuli nocnej za niepodlegający dyskusji. Czy ktoś, kto co dzień rano zrywa się do korporacji w pełnym rynsztunku, nie ma prawa w weekend posiedzieć sobie przy kawie i gazecie w szlafroku? Uważam, że pozbawienie go tego prawa byłoby nieludzkie.
Nie wiem, jak wyglądają inni, gdy chodzą po domu w przyjemnym poczuciu, że nikt ich nie widzi. Przekaz ludowy mówi, że w domu Polak jest półgoły i rozchełstany. Wiedzy naukowej na ten temat brak. Znajomych widzimy raczej w ubraniach, chyba że jesteśmy razem na wakacjach, ale wtedy każdy się stara. W serialach bohaterowie bywają też ubrani, o ile nie są akurat w szpitalu. Szansa poznawcza pojawia się, gdy zaskoczymy sąsiada niespodziewaną prośbą o sól w porze na wizyty nieprzewidzianej. Zastaniemy go w kapciach, w piżamie, podkoszulku, w seksy bieliźnie, w wałkach na głowie, czy też – państwo wybaczą – w kalesonach (staropolski termin – ineksprymable, niewyrażalne. Wtedy słowo kalesony nie przechodziło przez usta. Dziś nie takie przechodzą).
Dres stał się formą przechodnią między pidżamą a płaszczem, między życiem aktywnym a lenistwem. Zapewnia wyjście awaryjne z sytuacji ubraniowo niepewnych
Moja sąsiadka, pani w okolicach sześćdziesiątki, która część mieszkania wynajmuje 30-letniemu sublokatorowi, ma na przykład zwyczaj chodzenia przy nim w koszuli nocnej. W końcu jest u siebie w domu.