Od słodkich rysunków psują się zęby i gust

Koniec z lansowaniem kiczu dla dzieci i młodzieży! Precz z Disneyem i jelonkiem Bambi! Polska szkoła ilustracji wychodzi z kryzysu. Przyznają to zgodnym chórem wszyscy graficy zainteresowani piękną książką

Aktualizacja: 13.02.2008 13:18 Publikacja: 12.02.2008 23:17

Od słodkich rysunków psują się zęby i gust

Foto: Rzeczpospolita

– Co pewien czas odwiedzają mój salon kolekcjonerzy ilustracji. Gatunek, który przedtem nie istniał, a wykształcił się w ostatnich latach – zauważa Nina Rozwadowska, szefowa Galerii Grafiki i Plakatu od lat organizującej wystawy naszych największych osobowości ilustracji. – To symptomatyczne: wraca moda na polską sztukę ilustracji. Rzeczywiście, klasycy dziedziny znów mają robotę. Przebijają się też trzydziestolatki z nowymi koncepcjami. Zmieniają się techniki, obok tradycyjnych królują fotografia i grafika komputerowa.

Sprzyja temu działalność małych wydawnictw – Klucz, Dwie Siostry, Format. A także ambitne przedsięwzięcia większych oficyn, m.in. Prószyńskiego, Muzy, Santorskiego.

– W latach 90. cały przemysł i sztuka dla dzieci oparta była na koncepcji postdisnejowskiej – uważa Józef Wilkoń, klasyk ilustracji. – Disney w filmie jeszcze jakoś się broni, bo rysunki są dynamiczne, ruch ma wdzięk. Ale w książce kadry stają się martwe. I bardzo brzydkie.

Wszelka kokieteria pod milusińskich prowadzi do infantylizacji. A tego dzieci nie wybaczają

Pytany o diagnozę dla rodzimej ilustracji, Wilkoń podkreśla rolę młodych kolegów kreatywnie podchodzących do komputera. Sam również nie narzeka. Realizuje dzieło życia: „Księgę dżungli” dla Prószyńskiego. Kilkadziesiąt ilustracji, wszystkie barwne. Stara się wczuć w egzotyczne klimaty, szuka form dla zwierząt – umownych, znakowych, zarazem oddających ich charakter. – Zwierzaki muszą być ostre, wyraziste – przekonuje. – Wszelka kokieteria pod milusińskich prowadzi do nieznośnej infantylizacji. A tego dzieci nie wybaczają.

Tom ukaże się już wkrótce, w tym roku. Jednocześnie dla tego samego wydawnictwa Wilkoń pracuje nad ilustracjami do „Don Kichota”. Termin do maja. – Takiego zamówienia nie miałem w najlepszych czasach! – cieszy się.

Rozmawiałam z kilkoma ilustratorami z różnych pokoleń i o odmiennych zainteresowaniach. W ich wypowiedziach powtarzały się pewne „prawdy absolutne”. Na ich podstawie sformułowałam przykazania dla ilustratora.

Nina Rozwadowska uważa, że nie sposób dzielić ilustracji na dziecięce i dorosłe. Przecież wybór i zakup książki zależy od rodziców, cioć i dziadków, czyli od osób dojrzałych. – To starszych autor musi najpierw uwieść, zachwycić swym magicznym światem. Gdyby grafik tworzył, cały czas myśląc o maluchu, wykonałby prace nieszczere, naiwne – argumentuje. – Popatrzmy na gwasze Jana Młodożeńca dla firmy Endo (producenta ekskluzywnych dziecięcych ubrań i akcesoriów). Są na najwyższym artystycznie poziomie, tak jak wspaniale zaprojektowane ubranka, które reklamują. Żadnych infantylizmów. Mali klienci chcą być traktowani poważnie.

Potwierdza to Franciszek Maśluszczak, malarz i rysownik średniego pokolenia.

– Myli się ten, kto uważa, że dzieci lubią słodkie rysunki. Od tego psują się zęby i gust – żartuje. – Przez ostatnią dekadę w księgarniach dominowały ilustracje „ładne”. Takie współczesne oleodruki. Niby odpowiadające zapotrzebowaniom kilkulatka. Bzdura! Dziecko zaczyna rozumieć sztukę, gdy zaczyna zadawać pytania, gdy formuje się jego świadomość, czyli w wieku trzech lat. Już wtedy pojmuje, że rysunek nie musi być tylko pogodny, lecz ma wyrażać różne nastroje. Przedszkolak świetnie odbiera mowę ciała i mimikę, a tym samym charakter postaci.Z tą opinią zgadza się Józef Wilkoń.

– Jestem przeciwnikiem „zmiękczania” formy i wymowy rysunków. Nie wypada też udawać dziecięcego sposobu rysowania. To obelga dla dzieciaków. Należy je traktować po partnersku, a z pewnością to docenią.

Czy artyści myślą o małych odbiorcach, opracowując ilustracje? Wszyscy jednogłośnie temu zaprzeczają.

– Nieba bym dziecku przychylił, ale pracuję dla siebie – śmieje się Wilkoń.

Andrzej Dudziński, rysownik, malarz i satyryk, uważa, że przy pracy ilustratorskiej najlepiej pozostać… egoistą.

– Rysuję tak, żeby mnie się podobało. I zawsze sam się pojawiam na obrazach i rysunkach, pod różnymi postaciami.

Malarka Weronika Naszarkowska-Multanowska jest zdania, że każdy artysta musi mieć w sobie coś z dziecka. – Bez trudu rozumiem potrzeby małych, a mam kłopot z dorosłymi – przyznaje. – Wciąż czuję się tak, jakbym tkwiła w środku dzieciństwa.

Anita Graboś, najmłodsze pokolenie zajmujące się ilustracją, zrobiła dyplom na warszawskiej ASP siedem lat temu.

– Kiedy rysuję, nie myślę o wieku odbiorcy. Dla mnie maluch to po prostu człowiek. Nie potrafię rozdzielić mojej sztuki na części przeznaczone dla dzieci i starszych. Być może dlatego zarzucają mi, że niektóre moje grafiki są infantylne.

– Moje spojrzenie na ilustrację zmieniało się z wiekiem – przyznaje Waldemar Świerzy, plakacista i portrecista. Aktualnie realizuje „Poczet królów polskich”. Na razie pokazał tuzin wizerunków. Wielki finał za półtora roku. Cykl będzie liczył 52 postaci, o dziewięć więcej niż w dotychczas wykorzystywanym poczcie Jana Matejki. Dzieło Świerzego ma łączyć walory edukacyjne z artystycznymi, dla odbiorców w każdym wieku.

– „Poczet” pochłonął mnie całkowicie – przyznaje artysta. – Nieustannie grzebię w starych zapiskach, kronikach i grawiurach, rozmawiam z historykami. Odkrywam fascynujące rzeczy! Problem w tym, że z tego trzeba utworzyć pewien skrót plastyczny. Jako dziecko lubiłem naturalistów, to sympatie powszechne w moim przedwojennym pokoleniu. Pasjonowały mnie rysunki do powieści Karola Maya. Gdy jednak ktoś zamawia u mnie opracowanie książki dla dzieci, nie staram się wyobrażać sobie wyobraźni kilkulatka. Wówczas odwoływałbym się do moich najwcześniejszych upodobań, a były okropne!

Franciszek Maśluszczak niedawno skończył pracę nad „Magiczną orkiestrą”, cyklem kompozycji do wierszy Anny Utkin. Wydawnictwo Gandawa oferuje dzieło w formie książki i CD. Bohaterami ilustracji są zwierzęta.

– To było wyzwanie: narysować stwory, których nigdy nie widziałem – cieszy się Maśluszczak. – Jeździłem do zoo i szkicowałem zwierzaki. Nie chciałem korzystać z fotografii. Nie zależało mi na pracach anatomicznie doskonałych, lecz na pewnym wyrazie. W pracowni odtwarzałem stworzenia trochę ze szkiców, trochę z wyobraźni. Chciałem zrozumieć ich naturę.

Maciej Buszewicz, prowadzący na warszawskiej ASP pracownię grafiki użytkowej, ubolewa, że tak mało powstaje nowych inteligentnych tekstów dla dzieci.

– Ostatnio zrobiłem dwie książki do XIX-wiecznych wierszy Jachowicza – zdradza tajemnicę. – Nie wiem jeszcze, gdzie je wydam. Po prostu poczułem, że mnie inspirują, pobudzają wyobraźnię. To ideał dla ilustratora. Moim studentom zabraniam dwóch rzeczy: naśladować dzieci i produkować ilustracje pod dyktando słowa. Przecież rysunek w książce ma je dopełniać! Trzeba wykreować to, czego w tekście nie ma. Pracować pod włos słów.

Weronikę Naszarkowską-Multanowską ostatnio pochłonęły ilustracje do nietypowej literatury.

– Sięgnęłam po limeryki Marianowicza – wyznaje. – Zilustrowałam też dwie książeczki o dobrym wychowaniu. Chciałam pomóc młodym znaleźć się w najbardziej typowych sytuacjach: przyjęcie, kawiarnia, spotkanie. Uważam, że staroświeckie formy i normy zachowania pomagają żyć. Nie bardzo wiedziałam, do kogo zwrócić się o tekst, więc napisałam sama, a córka poprawiła.

Anita Graboś również sięgnęła po niekonwencjonalną literaturę. – Roboczy tytuł tej książeczki jest antymarketingowy: „Nieszczęście” – śmieje się. – Rzecz traktuje o przygodach dziewczynki, której pechem jest, że… dorośli traktują ją jak dziecko. A ona nie znosi świergotania, uroczych sukieneczek i infantylnego traktowania. To poważna książka, jak jej bohaterka.

– Dlaczego w ilustracji nie korzysta się z artystów dziś ważnych i aktualnych? – zastanawia się Franciszek Maśluszczak. – Przecież to najlepszy sposób, żeby stali się bliscy najmłodszemu pokoleniu. Gdy dorosną, będą pamiętać tych, na których się chowali. Przykład? Na początku lat 80. zrobiłem rysunki do „Wielkomiluda” Roald Dahl. Zdarza się, że młodzi przynoszą egzemplarze tej książki zupełnie w strzępach i proszą o wpisanie dedykacji. Najlepszy dowód, że kochali tę książkę. Dziecko ma fantazję jak artysta. Nie umie oddać świata realistycznie, tym lepiej rozumie skróty, uproszczenia, stylizacje.

Ilustracje do „Magicznej orkiestry” testowałem na trzyletniej wnuczce. Od razu odgadywała typ zwierza – ten pełza, inny skacze, jeszcze inny wdrapuje się na drzewa. A dorośli często nie wiedzieli, jakiego zwierzaka przedstawiłem.

Miesiąc temu ukazała się bajka Ewy Marcinkowskiej „O koziołku, który chciał latać” z linorytami Anity Graboś. Linoryt, to trudna, tradycyjna technika, a artystka celowo podkreśliła jej surowy charakter. Mimo że „Koziołek” przeznaczony jest dla najmłodszych, którzy jeszcze nie potrafią czytać.

– Najpierw trochę się bałam, że użyłam za mało kolorów, że kreska za brutalna. Sprawdziłam więc na czteroletnim synku mojej znajomej. Ku memu zdumieniu najlepiej zapamiętał najprostsze, za to wyraziste prace i chciał do nich wracać. Maluchy bez oporów kupują umowność.

Weronika Naszarkowska-Multanowska pierwsze ilustracje wykonała… żeby rozbawić chorą córkę.

– Rysowałam Klarze, która ciągle łapała infekcje – wspomina. – Moja mama kiedyś robiła to samo. Ku mojej radości chore dziecko wkrótce przeszło na wyroby własne!

Andrzej Dudziński też pamięta momenty, kiedy gorączka zatrzymywała go w łóżku i całe dni poświęcał lekturom. A także kontemplowaniu ilustracji.– Najpierw zachwycali mnie realiści: Szancer i Uniechowski – wspomina. – Potem zakochałem się w stylistach – Murawskich, Gaudasińskiej, Stannym. Na koniec rozsmakowałem się w mistrzach oszczędnej kreski – Siemaszce, Piotrowskim, Butence. Ich pracami karmiłem fantazję.

– Moją ukochaną książką był tomik „O kruku” z ilustracjami Stasysa – opowiada Anita Graboś. – Bałam się ich, a jednocześnie urzekały mnie, intrygowały. Potem przerzuciłam się na rysunki Mirosława Pokory. Do tej pory często sięgam po te książki. Wyglądają okropnie, zdewastowane przez częste oglądanie, a nadal mnie inspirują.

Grafik, fotograf, projektant. Profesor ASP w Warszawie. Prowadzi dyplomową pracownię projektowania książki, ma własne studio projektowe.

Andrzej Dudziński

- Malarz, rysownik, karykaturzysta, fotograf. Studiował architekturę na Politechnice Gdańskiej, potem architekturę wnętrz i grafikę na PWSSP w Gdańsku.

Anita Graboś

- Malarka i graficzka. Zrobiła dyplom na warszawskiej ASP w 2001. Autorka kilkudziesięciu okładek książkowych. Ulubiona technika – linoryt.

Franciszek Maśluszczak

- Malarz, rysownik, ilustrator. Dyplom na ASP w Warszawie w 1974. Prowadzi zajęcia z malarstwa na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej.

Weronika Naszarkowska-Multanowska

- Malarka, absolwentka warszawskiej ASP. Autorka kalendarzy. Ilustracją książkową zajęła się z przypadku.

Waldemar Świerzy

- Plakacista i ilustrator. Dyplom w 1952 w katowickiej filii krakowskiej ASP. Prowadził pracownię plakatu na poznańskiej i warszawskiej ASP.

Józef Wilkoń

- Historyk sztuki, rysownik, ilustrator, rzeźbiarz. Absolwent ASP w Krakowie i UJ. Zilustrował ponad setkę książek dla dorosłych i dzieci.

– Co pewien czas odwiedzają mój salon kolekcjonerzy ilustracji. Gatunek, który przedtem nie istniał, a wykształcił się w ostatnich latach – zauważa Nina Rozwadowska, szefowa Galerii Grafiki i Plakatu od lat organizującej wystawy naszych największych osobowości ilustracji. – To symptomatyczne: wraca moda na polską sztukę ilustracji. Rzeczywiście, klasycy dziedziny znów mają robotę. Przebijają się też trzydziestolatki z nowymi koncepcjami. Zmieniają się techniki, obok tradycyjnych królują fotografia i grafika komputerowa.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"