U nas taki strajk byłby nie do pomyślenia. Skąd to wiem? Bo z pisania scenariuszy żyję. Nigdy nie widzieliście mojego nazwiska na ekranie? Zupełnie jak moja mama. Z coraz większą niecierpliwością pyta, gdzie ja właściwie pracuję i z czego się utrzymuję. Nawet ona się domyśla, że nie z czytania książek sensacyjnych i pisania o tym, jaka to pożyteczna lektura.

Jak zawsze w tych felietonach z pomocą przychodzi mi kryminał, tym razem opowiadanie Lawrence’a Blocka „W ciemną noc Bożego Narodzenia”. Moja sytuacja przypomina tę, w której znalazł się jego bohater. „Od dwudziestu lat jestem w Hollywood. Moje ukończone prace nie zostały opublikowane ani skierowane do produkcji, jak to się podstępnie określa. Wypłaca mi się honorarium i odkłada utwór na półkę”. Autor tego opowiadania to za oceanem kultowa postać wśród twórców książek sensacyjnych. Oprócz kryminałów pisze również poradniki dla stawiających pierwsze kroki w pisarskim rzemiośle. Najważniejszy z nich nosi tytuł „Opowiadanie kłamstw dla zabawy i zysku”. Bo pisanie scenariuszy to wymyślanie historyjek, które oprócz frajdy dają jeszcze zarobek. Dla samej przyjemności, czyli jak mawia producentka telewizyjna Dorota Chamczyk „zaczerniania papieru”, piszą tylko, co powszechnie wiadomo, grafomani.

Mój kolega, młody aktor Andrzej Andrzejewski, odkrył w sobie nowy talent i napisał scenariusz. Chyba niezły, skoro został wyróżniony na prestiżowym konkursie Hartley-Merrill. Nic więc dziwnego, że szybko znalazł się producent zainteresowany tekstem. Spotkanie dotyczące przyszłego filmu wyglądało jak z dziecięcych wyobrażeń o Fabryce Snów do chwili, gdy doszło do rozmowy o pieniądzach. Okazało się, że producent, choć Polak, jest dżentelmenem, a oni, jak wiadomo, o pieniądzach nie rozmawiają. No, chyba że między sobą. Wtedy się licytują, kto zapłacił mniej. Odwrotnie niż w Hollywood, no ale u nas musi być przecież inaczej. Zastanawialiście się, dlaczego hollywoodzkie filmy są lepsze od polskich? Moim zdaniem właśnie przez polską chęć bycia oryginalnym. Wszystko musimy robić inaczej.

Stąd też inna niż w Ameryce jest u nas wysokość honorarium. Tam stawka wynosi od 5 procent budżetu w górę, a mojemu koledze zaproponowano pół procenta.

By docenić sukces scenarzystów, trzeba sobie przypomnieć, jak byli traktowani jeszcze kilkanaście lat temu. Opowiada o tym kryminał Micheala Tolkina „Gracz”, znany szerzej ze znakomitej ekranizacji Roberta Altmana, która otrzymała nominację do Oscara, nomen omen, właśnie za scenariusz. To historia producenta filmowego, który otrzymuje pocztówki z pogróżkami: „W imieniu wszystkich scenarzystów Hollywoodu pomiatanych przez menedżerów, których cała wiedza sprowadza się to tego, co było przebojem ostatniego tygodnia i dla których kino nie jest namiętnością, zamierzam cię zabić”. Ale nie dość, że producent uniknął śmierci, to jeszcze wymigał się od odpowiedzialności za morderstwo, które popełnił. Na scenarzyście rzecz jasna. Od tego czasu wiele się zmieniło. Dziś scenarzyści są górą. Ale na razie nie u nas, bo my wciąż lubimy wymyślać kwadratowe koła.