Tradycyjny dom nad wodą – z pomostem prowadzącym do jeziora, rzeki czy nawet wychodzącym w morze – to marzenie równie piękne co niedostępne. Na przeszkodzie stoi najczęściej koszt: działki, projektu, konstrukcji, przyłączeń.
Niepoprawni amatorzy wody chlupiącej za oknem radzą sobie, adaptując barki i jachty do celów mieszkalnych. Celują w tym nacje żyjące z morzem za pan brat: Holendrzy, Anglicy, także Amerykanie i Kanadyjczycy oraz obywatele Nowej Zelandii.
Spacer po Amsterdamie to właściwie wyszukiwanie drogi pośród kanałów, na których przycumowane do brzegów stoją mniejsze i większe "house boats", mieszkalne statki. W Londynie do miejsc najdroższych – i najmniej dostępnych dla potencjalnych kupców – należy tzw. Little Venice, odcinek wąskiego kanału opływającego Regent's Park, ze starymi malowniczymi barkami.
Nie brakuje miłośników życia na wodzie w Berlinie – miasto obfituje w jeziora i kanały, na Renie we Frankfurcie stworzono miejsca do zacumowania nawet sięgających 40 m długości barek. To wręcz domiszcza, z ogrodami na dachu i miejscem na dwa samochody na rufie.
Uczestnicy egzotycznych podróży znają domy na palach wbitych w dno rzeki czy przybrzeżnych wód. Tak budowano od stuleci. Pomysł rodem z mórz południowych spodobał się w świecie zachodnim. Podobne domy spotkać można w Luizjanie, na Florydzie, po amerykańskiej i kanadyjskiej stronie Wielkich Jezior.