Orson Welles był autorem niezbyt przyjaznego Szwajcarom powiedzenia: „Przez pięćset lat mieli pokój i demokrację, a co dali światu? Zegar z kukułką”. Deklaracja zdecydowanie krzywdząca. Oprócz zegarków mają jeszcze mleczną czekoladę, scyzoryki, fondue z sera i gwardię papieską. A sama kukułka ma się dobrze w domkach z gładkiego betonu.
Niezwykłą cechą szwajcarskiego krajobrazu jest architektura. Niezniszczony żadną wojną ani przemarszem wojsk obfituje we wzorcowe przykłady budownictwa wszystkich epok i stylów – w tym doskonale skomponowane z otoczeniem nowoczesne gmachy publiczne i domy prywatne. Pozornie zachowawczy Szwajcarzy nie unikają rozwiązań ambitnych i kontrowersyjnych, przegłosowując budowę szklanego domu obok drewnianej zagrody, a pozbawionej ozdób betonowej kaplicy czy studia o czerwonych ścianach pośród pruskich murów.
Szwajcarscy architekci wyraźnie lubią beton. Christian Kerez, Peter Zumthor, Valerio Olgiati, Pierre de Meuron i Jacques Herzog – należący do czołówki twórców helweckiej architektury – z upodobaniem sięgają po ten materiał. Potrafią wykorzystać w niezwykły sposób jego właściwości.
Christian Kerez jest zwolennikiem doświadczenia w architekturze. Pojmuje to szeroko: – Chodzi mi nie tylko o samo „doznanie” budynku, coś, co dziś chętnie określa się mianem „wow effect”, ale i czysto praktyczne odczucia, jakie wiążą się z badaniem otoczenia, światła, materiału – mówił podczas spotkania w jego mieszkaniu na Forsterstrasse w Zurychu. – Architekt powinien pozwolić się zaskoczyć swemu dziełu.
Brzmi to jak paradoks, ale jego zrozumienie nie jest trudne: architektura nie może być do końca wyobrażona i przewidywalna, bo przestanie być twórczością, przybierze zaś cechy produkcji masowej. Takie zjawisko ma coraz częściej miejsce – presja inwestora, któremu zależy na tempie i cięciu kosztów, nie wychodzi architekturze na dobre.