Tkwimy podobno głęboko w kryzysie. Ale w świątecznych i noworocznych zakupach – jak widać z podsumowań, które właśnie podają europejskie media – kryzysu nie było widać. Badacze trendów potrafią jednak wskazać zmiany w naszych zachowaniach i upodobaniach, które są jego efektem i w konsekwencji kształtują naszą kulturę codzienną.
[srodtytul]Zbadać rąbek spódnicy[/srodtytul]
Klasycznym wskaźnikiem kryzysowym jest tzw. Hemline Index, który został sformułowany już w 1926 r. przez amerykańskiego ekonomistę Georga Taylora. Stwierdził on, że długość sukni (ang. hemline – dolna krawędź sukienki) zależy od aktualnego stanu gospodarczego. Według niego w czasach koniunktury panie noszą mini, a gdy panuje recesja – maxi (ubierają się wtedy skromniej i raczej przykrywają ciało). Przez ostatnie kilkadziesiąt lat ta reguła zgadzała się z sytuacją: na przykład w 1987 r., przed kryzysem giełdowym, minispódniczki zalegały regały sklepowe.
Dziś wydaje się, że długość spódniczek odsłużyła swoje jako wskaźnik stanu koniunktury.
Na wiosnę 2009 r. projektanci zapowiadają wszystkie długości: supermini i dużo ponad kolano. Trochę w stylu lat 60., z deseniami kwiatowymi jako wyraz tęsknoty za idyllą, i trochę w stylu złotych lat 20. Jest też jednak dużo kolorów ciemnych, krojów graficznych, ciężkich, w których jak w pancerzu można stawić czoło nieprzyjaznemu światu. Halston i Burberry proponują długie, luźne żakiety z miękkich tkanin. Dyskretnie eleganckie otulają ciało, nadają się na domowe przyjęcia albo ciche koktajle (nie chodzimy teraz do restauracji).