Walenty przyjął się w Polsce. Pech chciał, że tego roku kiczowate święto wypada w sobotę. Jeśli ktoś nie chce doznać porażenia nerwu wzrokowego od nadmiaru czerwonych serc, to niech zostanie w domu. Na spokojny obiad w restauracji czy seans w kinie nie ma co liczyć.
W 2007 r. co trzeci z nas twierdził, że kupuje z tej okazji prezenty (z badań GfK Polonia). Od tego czasu liczba chętnych do zanurzenia się w komercji zapewne wzrosła, rośnie bowiem liczba walentynkowych ofert. – To dla nas wspaniały dzień, doskonale sprzedają się zwłaszcza czerwone róże – mówi pani Anna z kwiaciarni w centrum Warszawy. Nic dziwnego. Chodzą z nimi rozmarzone nastolatki.
Dzień przypada w tradycyjnie martwym okresie dla handlu – skończyły się wyprzedaże, trochę za wcześnie na kupowanie kolekcji wiosennych, bo zimno, więc Amerykanie wykreowali sztuczne święto z prostym przesłaniem – kupować, nieważne co, aby z sercem lub słodkim zwierzątkiem. Mniej może zarobić tylko poczta – tradycyjne kartki walentynkowe wypierają kiczowate obrazki wysyłane e-mailem lub esemesem.
Zarabiają jubilerzy – w poprzednich latach obroty sieci jubilerskich przed walentynkami nawet się podwajały. Apart co roku ogłasza w okolicach 14 lutego konkurs i nie narzeka na brak klientów. – Zainteresowanie jest wielkie – mówi Helena Palej z Apartu. Na witrynach królują serca.
Oblężenie przeżywają kina. – To jeden z najlepszych dni w roku, specjalny. Będzie więcej filmów o miłości, mamy też konkurs dla widzów, którzy mogą wysyłać filmiki z życzeniami ukochanym i walczyć o nagrody – mówi Iwona Kuźnik, dyrektor marketingu sieci Cinema City.