Od lat w starej Europie trwa dyskusja na temat sposobu chowu kur. Organizacje ochrony praw zwierząt mówią o „kurzych obozach koncentracyjnych”, jedna zatrudniła nawet Pamelę Anderson do obrony kurzej wolności.
Do akcji uświadamiającej, w jakich warunkach trzymane są zwierzęta, włączył się słynny kucharz Jamie Olivier. W Wielkiej Brytanii już ponad 55 procent kupowanych jaj pochodzi od szczęśliwych kur, które nie są trzymane w zamknięciu. Od kilku lat na Wyspach przyznawana jest Nagroda Dobrych Jaj. Otrzymują ją firmy (m.in. sieć Marks & Spencer), które wycofały się ze sprzedaży jaj od kur z klatek. Niemcy po akcji ekologów „Precz z kurami w klatkach” o cztery lata przyspieszyli wejście w życie unijnych przepisów, w myśl których kura w klatce ma mieć więcej miejsca. W całej Unii, w tym w Polsce, zaczną one obowiązywać od 2012 roku.
[srodtytul]Sherlock Holmes od jaj[/srodtytul]
Na razie w Polsce jajko ma być przede wszystkim duże i tanie. To, skąd pochodzi, wydaje się nie mieć znaczenia. Tymczasem nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, wystarczy spojrzeć na kod na skorupce. Od pięciu lat obowiązują nas unijne normy dotyczące oznakowania jaj. Pierwsza cyfra kodu określa metodę chowu: 3 – klatkowy, 2 – ściółkowy (od kur również żyjących w zamknięciu, które jednak mogą się przemieszczać po ogromnym kurniku), 1 – jaja od kur z wolnego wybiegu, 0 – chów ekologiczny. Kolejne oznaczenia na skorupce to litery kraju pochodzenia. Za nimi jest weterynaryjny numer identyfikacyjny fermy, ważny w przypadku zatrucia salmonellą. Oznaczenia nie dotyczą przyzagrodowych stadek nieprzekraczających 50 kur. Osoba sprzedająca je ma obowiązek udostępnić nam informację o hodowcy. Co najmniej dziewięć na dziesięć jaj sprzedawanych w Polsce w oficjalnym obiegu pochodzi z chowu klatkowego – wynika z wyliczeń Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
[srodtytul]Całe życie w klatce[/srodtytul]