Moda jako masowe zjawisko przestała istnieć. Tak jeszcze nigdy nie było. Polakom znudziło się śledzenie ubraniowych trendów. Niestety, zamienili to na niechlujstwo. Przodują w nim warszawiacy.
Nie mówię o celebrytach, lecz o zwyczajnych obywatelach. Tych, którzy chodzą ulicami, rozsiadają się w pubach, relaksują się na ławkach, jeżdżą metrem i tramwajami. To oni narzucają stolicy look. A nieliczni ludzie odziani „do ludzi” nikną w masie rozmamłańców.
[srodtytul]Bahamy na Marszałkowskiej[/srodtytul]
Dominujący typ stawia na luz. Czym się charakteryzuje? Otóż przedstawiciele tego antystylu wyglądają, jakby wyszli z domu, zapomniawszy się ubrać. Jakby pożar strawił ich dobytek włącznie z garderobą i nie mieli szans dopełnić toalety.
Prezentują się paskudnie i niechlujnie. Wszystko im jedno, czy wydają się atrakcyjni, czy też rażą wzrok bliźnich. Jedyny dyktat – wygoda. Czują się zwolnieni z odzieżowych konwenansów z racji tropikalnych temperatur. Odkrywają ciało. Wiek, waga i powierzchowność nie grają roli. O koncepcji kolorystycznej i jednorodności stylistycznej – zapomnieć. Wszystkiemu winien brak samokrytycyzmu i niepojęte rozluźnienie obyczajów. Niedostatki urody, defekty figury, obfite brzuchy nikogo nie peszą. Odsłaniamy. Aparycja nieważna, byle być cool.