Każdy widzi, że ono inne nie jest jak nasze, żydowskie, ale ja kocham Polskę, no to niech będzie polskie”.
Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że kohabitacja różnych narodowości i religii przebiegała tam w idealnej harmonii, niewątpliwie jednak rozmaite wpływy kulturowe mieszały się dosyć swobodnie. Także na terenie kuchni. Wielu dawnych wilniuków wspomina chętnie, że w gronie kolegów mieli i Żydów, i Litwinów, i Rosjan. Odwiedzali się wzajem i częstowali swoimi specjałami.
Bernard Ładysz (w książce Barbary Hołub „Przy wileńskim stole”) opowiada tak: „Nauczyłem się, podpatrując Srula, takiego dania. Zaczęło się od tego, że mnie mocno zaintrygowało, po co on przed szabasem wstawia na całą noc do rozgrzanego pieca czygunny garnek kartofli, co z tych kartofli będzie.
Wiele trudu mnie kosztowało, żeby się dowiedzieć, co naprawdę w tym garnku jest. A było pod spodem wołowe mięso, potem, warstwami, fasola, kasza gryczana, cebula, bobkowy liść, wreszcie kartofle. Wszystko to zalane wodą. Po 12 godzinach stania w piecu, jak to nie gotując się przemaceruje, to nie ma fasoli, kaszy gryczanej, cebuli. Jest masło, nie jedzenie, rarytas, jakiego pani w życiu nie jadła”.
Nasz wybitny bas ma na myśli czulent, bardzo oryginalną zapiekankę. Jej zasadniczą cechą jest łączenie produktów, które zwykle w jednym garnku się nie spotykają, takich jak ziemniaki, kasza, groch, fasola czy ryż – prażone z mięsem, bulionem i przyprawami. Choć składniki czulentu mogą być bardzo różne, to technika jest stała – zapieka się go całą noc i trzyma w wygaszonym piecu (dawniej był to piec chlebowy). W ten sposób żydowskie gospodynie mogły podać gorący posiłek w szabat, kiedy nie wolno im było wykonywać żadnej pracy. Tak powstała bardzo oryginalna i smakowita potrawa, w której poszczególne smaki i konsystencje mają czas dokładnie poprzenikać się nawzajem.