[b]Jest pan znany ze swojej miłości do Górnego Śląska i Siemianowic Śląskich. Czy to tylko patriotyzm lokalny, czy stoi za tym coś więcej?[/b]
[b]Józef Skrzek:[/b] Powodem jest ojcowizna. To jej jestem wierny. Region – nie czarujmy się – nie jest zbyt ciekawy. Trzeba dobrze poszukać, by znaleźć coś interesującego – zauważyłem, że na przykład warszawiacy patrzą na Śląsk z przerażeniem. Tam na rynku pracy panuje regres. Dawniej, gdy kwitł przemysł, wybudowano Hutę Katowice, zjeżdżali się ludzie z całej Polski. Teraz Śląsk jest odrzucony. Ten archipelag maleńkich miasteczek wysepek boryka się nie tylko z wieloma problemami, ale i samookreśleniem. Śląsk nie ma już takiej silnej tożsamości, jak miał kiedyś – gdy każdy w Polsce, widząc górnika w galowym stroju z pióropuszem, nie miał kłopotu z tym, gdzie go przypisać. Mój dziadek, ojciec i wujek walczyli w powstaniach. Mało kto już pamięta w Polsce, że powstania były trzy i że bito się o polskość Śląska. Mówi się o niemieckości tego regionu. Zupełnie tak samo mogliby uważać Niemcy, i tak samo myśleć na temat Prus Wschodnich, czyli Mazur. Ja jestem z krwi i kości Ślązakiem, który – jako najstarszy syn – po śmierci ojca został na jego ziemi. Mieszkam tam z żoną Aliną i trzema córkami. Alina jest z Kołobrzegu – z kolei jej rodzina została przesiedlona zza Buga na tzw. Ziemie Odzyskane.
[b]Widzi pan jakąś szansę dla swojego ukochanego regionu?[/b]
To się wiąże z inwestycjami i ze znalezieniem właściwego wizerunku.
[b]Ten wizerunek Śląska jest na przykład w polskim kinie współczesnym negatywny. Czy któryś z reżyserów proponował panu skomponowanie muzyki do filmu?[/b]