Rozmowa z Józefem Skrzekiem

O swojej miłości do Śląska, wyjeździe do Londynu i wydaniu nowej płyty Annie Kilian opowiada Józef Skrzek, lider zespołu SBB

Publikacja: 14.10.2010 13:08

Od lewej: Gabor Nemeth, Józef Skrzek, Apostolis Anthimos

Od lewej: Gabor Nemeth, Józef Skrzek, Apostolis Anthimos

Foto: Metal Mind Productions

[b]Jest pan znany ze swojej miłości do Górnego Śląska i Siemianowic Śląskich. Czy to tylko patriotyzm lokalny, czy stoi za tym coś więcej?[/b]

[b]Józef Skrzek:[/b] Powodem jest ojcowizna. To jej jestem wierny. Region – nie czarujmy się – nie jest zbyt ciekawy. Trzeba dobrze poszukać, by znaleźć coś interesującego – zauważyłem, że na przykład warszawiacy patrzą na Śląsk z przerażeniem. Tam na rynku pracy panuje regres. Dawniej, gdy kwitł przemysł, wybudowano Hutę Katowice, zjeżdżali się ludzie z całej Polski. Teraz Śląsk jest odrzucony. Ten archipelag maleńkich miasteczek wysepek boryka się nie tylko z wieloma problemami, ale i samookreśleniem. Śląsk nie ma już takiej silnej tożsamości, jak miał kiedyś – gdy każdy w Polsce, widząc górnika w galowym stroju z pióropuszem, nie miał kłopotu z tym, gdzie go przypisać. Mój dziadek, ojciec i wujek walczyli w powstaniach. Mało kto już pamięta w Polsce, że powstania były trzy i że bito się o polskość Śląska. Mówi się o niemieckości tego regionu. Zupełnie tak samo mogliby uważać Niemcy, i tak samo myśleć na temat Prus Wschodnich, czyli Mazur. Ja jestem z krwi i kości Ślązakiem, który – jako najstarszy syn – po śmierci ojca został na jego ziemi. Mieszkam tam z żoną Aliną i trzema córkami. Alina jest z Kołobrzegu – z kolei jej rodzina została przesiedlona zza Buga na tzw. Ziemie Odzyskane.

[b]Widzi pan jakąś szansę dla swojego ukochanego regionu?[/b]

To się wiąże z inwestycjami i ze znalezieniem właściwego wizerunku.

[b]Ten wizerunek Śląska jest na przykład w polskim kinie współczesnym negatywny. Czy któryś z reżyserów proponował panu skomponowanie muzyki do filmu?[/b]

Zrobiłem ją do „Angelusa” Lecha Majewskiego w 2001 roku. Wcześniej pracowaliśmy razem w 1997 roku przy „Pokoju saren”. Ale wracając do „Angelusa” opowiadającego o śląskich malarzach prymitywistach, to był film mówiony gwarą. I ta gwara poszła w świat. Ludzie oglądali film na festiwalu w Gdyni i nie wiedzieli, o co chodzi. Pytali, dlaczego nie ma napisów w języku polskim. Gwara jest przecież jednym z elementów tożsamości – czy to śląska, kaszubska czy góralska. I nagle Śląsk zrobił się taki maleńki… Traktowany zresztą tylko jak rynek zbytu, bo jak mieszka gdzieś dużo ludzi, to można im wcisnąć, co się da. Jestem tym bardzo rozczarowany.

[b]Czy gdyby nie scheda po ojcu, gdyby pan po prostu kiedyś przyjechał na Śląsk, to by pan tam został?[/b]

Raczej nie. Zaważyły korzenie i poczucie odpowiedzialności. Dziś ludzie jej na ogół nie mają. Żyjemy w dziwnych czasach. Gdy papieżem był Polak, wszyscy wierzyli. Gdy jest nim Niemiec, prawie nikt nie wierzy. Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co powiedziałem, to skrajność. Gdy mieliśmy świetną drużynę piłki nożnej, wszyscy grali w piłkę.

[b]W swojej karierze miał pan wiele propozycji zamieszkania i tworzenia za granicą. Nie żałuje pan, że z nich nie skorzystał?[/b]

Pierwsze propozycje pojawiły się, gdy w latach 70. grałem i nagrywałem z Czesławem Niemenem. A konkretnie – w Musicland Studios w Monachium. Potem, w 1981 roku Jerzy Skolimowski poprosił mnie, żebym skomponował muzykę do prologu „Rąk do góry”. Zaproponował, żebym z Aliną poleciał z nim na premierę do Londynu, a stamtąd do Los Angeles. Wyczuwał, że tutaj się już robi dziwnie. My też to czuliśmy – zaczynało już brakować benzyny na stacjach. Nadchodził kryzys. Ale nie polecieliśmy!

[b]Nawet na tę premierę do Londynu?[/b]

Nie dostaliśmy pozwolenia na wyjazd. Wszystko się przeciągnęło i premiera odbyła się bez nas. Zaczęliśmy więc prowadzić z Aliną leśniczówkę w parku Chorzowskim. W czasie stanu wojennego i później. Wówczas zintegrowali się artyści z różnych nurtów – muzycy, malarze, poeci, ludzie teatru. Tam się zbieraliśmy, w tej budzie przeznaczonej właściwie na porąbanie, w której, w kominku, zawsze płonął ogień. Stamtąd wyruszaliśmy na koncerty. Zacząłem grać w kościołach. Miałem pomysł na nową formę i treść. Szukaliśmy wolności. Zbliżyliśmy się do prozy Romana Brandstaettera, potem do innych ciekawych autorów. Wspaniałe sakralne wnętrza dawały niezwykłe możliwości akustyczne dla połączenia organów piszczałkowych z syntezatorami. To było wielkie odkrycie, którego ważkość potwierdził Klaus Schulze, głośny wówczas artysta sceny elektronicznej.

[b]Poznał pan bliżej jakichś Ślązaków z wyboru, którzy przyjechali na Śląsk i zaaklimatyzowali się tam?[/b]

Oczywiście – wymienię choćby Wojciecha Kilara. To fenomenalny artysta i wspaniały człowiek. Grałem jego utwory m.in. na zorganizowanym przeze mnie w Planetarium Śląskim festiwalu sztuk przestrzennych „Schody Do Nieba”. No i oczywiście Alina, najbliższa mi osoba zaaklimatyzowana na Śląsku. A więc z jednej strony następuje tu integracja dzięki wielkiej miłości, z drugiej – łączy się z nowym miejscem wielki artysta. Polacy integrują się zwykle tylko na chwilę, w momentach dramatycznych, potem znowu zaczynają się kłótnie. Byłoby fantastycznie, gdybyśmy potrafili trzymać się razem. Najważniejsze, by Polacy byli uczciwi i by w drugim człowieku starali się przede wszystkim dostrzec dobro, a nie szukali zła. By szanować w sobie nawzajem niezależność. Nie dzielmy ludzi na czarnych i białych.

[b]Czy powtórzy pan to przesłanie podczas trasy koncertowej?[/b]

Już samo to, że jako SBB znowu zagramy dla publiczności, będzie oznaczało nasz wielki szacunek dla niej. Niektórzy członkowie zespołu rozjechali się po świecie, ale jest tu ciągle np. Apostolis Anthimos. Na bębnach gra Węgier Gabor Nemeth z dawnego Scorpio – zespołu, który też pochodzi z epoki przeobrażeń. Wkrótce, jeszcze w październiku, wyjdzie nasza nowa płyta „Blue Trance”, na której znajdzie się 13 utworów. Powstawała w trzech rozdziałach – w Budapeszcie, Lubrzy i Warszawie. SBB się trzyma i jest witalne. Pojawiają się nowe style i twarze, a my wciąż utrzymujemy swoje prawdziwe brzmienie. Ciągle jesteśmy awangardą.

[i]- rozmawiała Anna Kilian[/i]

[b]Jest pan znany ze swojej miłości do Górnego Śląska i Siemianowic Śląskich. Czy to tylko patriotyzm lokalny, czy stoi za tym coś więcej?[/b]

[b]Józef Skrzek:[/b] Powodem jest ojcowizna. To jej jestem wierny. Region – nie czarujmy się – nie jest zbyt ciekawy. Trzeba dobrze poszukać, by znaleźć coś interesującego – zauważyłem, że na przykład warszawiacy patrzą na Śląsk z przerażeniem. Tam na rynku pracy panuje regres. Dawniej, gdy kwitł przemysł, wybudowano Hutę Katowice, zjeżdżali się ludzie z całej Polski. Teraz Śląsk jest odrzucony. Ten archipelag maleńkich miasteczek wysepek boryka się nie tylko z wieloma problemami, ale i samookreśleniem. Śląsk nie ma już takiej silnej tożsamości, jak miał kiedyś – gdy każdy w Polsce, widząc górnika w galowym stroju z pióropuszem, nie miał kłopotu z tym, gdzie go przypisać. Mój dziadek, ojciec i wujek walczyli w powstaniach. Mało kto już pamięta w Polsce, że powstania były trzy i że bito się o polskość Śląska. Mówi się o niemieckości tego regionu. Zupełnie tak samo mogliby uważać Niemcy, i tak samo myśleć na temat Prus Wschodnich, czyli Mazur. Ja jestem z krwi i kości Ślązakiem, który – jako najstarszy syn – po śmierci ojca został na jego ziemi. Mieszkam tam z żoną Aliną i trzema córkami. Alina jest z Kołobrzegu – z kolei jej rodzina została przesiedlona zza Buga na tzw. Ziemie Odzyskane.

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla