Trzy lata czekaliśmy na nową płytę amerykańsko-angielskiego duetu.
Powodem przerwy w działalności był udział wokalistki Alison Mosshart w supergrupie The Dead Weather, którą stworzyła z Jackiem White'em. Do macierzystej formacji wróciła już jako supergwiazda opromieniona sukcesem dwóch bestsellerowych kompaktów. Ale medialne notowania gitarzysty Jamie'ego Hince'a też wzrosły. Stał się celebrytą dzięki związkowi z modelką Kate Moss.
Na szczęście nie wpłynęło to na The Kills, którzy pozostali wierni postpunkowemu minimalistycznemu stylowi grania. Od początku koncentrowali się na muzyce, odmawiając udzielania wywiadów, bo uważają je za przejaw popowego blichtru. Zawsze byli niekonwencjonalni. Nieprzewidywalni, jak ich pierwsze spotkanie. Kiedy przez przypadek Mosshart usłyszała w sąsiednim hotelowym pokoju grającego gitarzystę, poszła do niego, poznali się i zaczęli komponować. Jakiś czas korespondencyjnie. A później, gdy Alison przeniosła się z Ameryki do Anglii – w Londynie.
„Blood Pressures" jest zapisem silnych muzycznych emocji. Podobnie jak w nagraniach White Stripes czy Dead Weather nie wszystko jest dopieszczone, zaaranżowane w każdym szczególe – muzycy idą w studiu na żywioł. Ich nagrania to spontaniczne skrzyżowanie śpiewu i dźwięków gitary oprawionych nieskomplikowanymi partiami sekcji rytmicznej.