Trudna jedność Myslovitz

Artur Rojek o pierwszym od 2006 roku albumie zespołu, sympatycznej sesji i próbie bycia razem

Publikacja: 27.05.2011 01:30

Artur Rojek (na pierwszym planie), wokalista i gitarzysta Myslovitz. Założył grupę wraz z Wojciechem

Artur Rojek (na pierwszym planie), wokalista i gitarzysta Myslovitz. Założył grupę wraz z Wojciechem Powagą oraz Jackiem i Wojciechem Kuderskimi. Nie byłoby zespołu bez Przemysława Myszora. Poza macierzystą formacją Rojek grał w Lenny Valentino. Jest też twórcą i szefem Off Festivalu w Katowicach

Foto: CHAOS management

Rz: Kazik Staszewski, omawiając waszą książkową biografię „Życie to surfing", gdzie nie kryliście sporów, napisał, że nie wyobraża sobie grania z ludźmi, których się nie lubi. Wróciliście po roku przerwy, wydaliście album. Jak teraz wam się układa?

Artur Rojek:

Zgadzam się z Kazikiem, aczkolwiek sprawy nie są takie proste. Na pewno nie można egzystować razem na dłuższą metę bez dobrej chemii. Nawet zakładając, że zespół to miejsce pracy. Rok przerwy był potrzebny. Natomiast nie załatwił wszystkich problemów. Nasze relacje są dalekie od ideału.

Zobacz na Empik.rp.pl

Mówi pan o tym szczerze. Kiedyś ten temat was irytował.

Pytania o atmosferę w zespole kończyły się zawsze stwierdzeniem, że jesteśmy różni. Nie wdawałem się w szczegóły, bo nie widziałem takiej potrzeby. Zostały przedstawione w książce Leszka Gnoińskiego. Teraz nie ma sensu niczego ukrywać.

Zobacz galerię zdjęć

Najcenniejsze jest chyba to, że w kraju, gdzie prawie wszyscy ze wszystkimi się kłócą, potrafiliście mimo wszystko zawrzeć kompromis.

Udało nam się skończyć płytę. Nie pozabijaliśmy się. Nasz kompromis polega w pewnym sensie na milczeniu. Nie wierzę w takie rozwiązania. By wrócić do dawnych relacji, potrzebna jest ciężka praca. Jest film, który pokazuje, jak może to wyglądać...

„Some Kind of Monster" o Metallice?

Tak. Muzycy postanowili porozmawiać o powikłanych związkach w zespole. Na płytach nie czuło się słabych punktów. A jednak nie mogli ze sobą dłużej wytrzymać. Dlatego podjęli dojrzałą decyzję o grupowej terapii. W Myslovitz to nie przejdzie, bo przynajmniej połowa chłopaków twierdzi, że trzeba być nienormalnym, żeby się na coś takiego zgodzić, a za nienormalnych się nie uważają. Dla jednych rozmowa jest próbą zrozumienia własnych emocji, dla innych – badaniem klinicznym. Są pewnie inne rozwiązania.

Płyta stanowi nową jakość w waszym dorobku. Jest eklektyczna, ale brzmicie nowocześnie, nie odcinacie kuponów.

Każdy z nas podszedł do sesji z ogromną nadzieją. Wybraliśmy fajne miejsce – willę generała Ziętka. Świetnie się w nią wkomponowaliśmy. To był bardzo sympatyczny okres. Nagraliśmy 18 utworów i zaczęliśmy rozmowę na temat tekstów. Skoncentrowaliśmy się na dziewięciu piosenkach. Nagrania miksował Marcin Bors.

Znany ze współpracy z Hey, Nosowską, Pogodno.

Tak. Zaintrygował mnie płytą BiFF. To zdolny chłopak, ale potrzebuje kogoś, kto nad nim siedzi i dopilnuje roboty. Pracował długo, bo nie było nikogo, kto trzymałby wszystko w ryzach.

Ale podpisaliście płytę wspólnie.

Tak. Każdy dał coś z siebie, bo nie ma problemu z komponowaniem, tylko z dogadaniem się i podejmowaniem decyzji.

To takie polskie!

Kiedyś było inaczej. Starałem się mieć nad pracą kontrolę. Taki już jestem. Nie wszystkim się to podobało. Odpuściłem, bo nie da się jednocześnie nadawać tempa grupie i stać z resztą w jednym szeregu. Odnoszę wrażenie, że chłopakom nie przeszkadza, że jest jak jest.

Czy tytuł „Nieważne, jak wysoko jesteśmy..." miał brzmieć jak ostrzeżenie?

Jest częścią dłuższego zdania. Z sesji zostało nam dziewięć utworów. Jeżeli uda się wydać drugą płytę, jej tytuł będzie dokończeniem początku zdania. Teraz nie mogę powiedzieć więcej.

Okładka pokazuje upadek welocypedu.

Na początku chłopak z okładki jechał na welocypedzie, a w tle fruwały balony. Wyglądało ładnie, ale nie było w tym dramatyzmu, więc zaproponowałem Ani Głuszko, autorce okładki, żeby rowerzystę przewrócić. Płyta nie jest wesoła, śpiewamy o różnych emocjach.

Pojawią się pytania, czy nie chodzi o Myslovitz.

Nie miałem na myśli Myslovitz, tylko rzeczywistość, w jakiej żyję.

Śpiewa pan, że bez mroku nie ma snów.

Życie ma różne kolory. Nie jesteśmy ekstrawertykami, ale Myslovitz nigdy nie bało się pokazywać ciemnych stron życia.

Jest piosenka o tym, że można wiele mieć, a mimo to czuć samotność.

To oczywistość, ale łatwo się o tym zapomina. Tymczasem dobra materialne nie są w stanie zniwelować niedoborów życia wewnętrznego.

A piosenka oparta na motywie z powieści Philipa Rotha?

Jest o przemijaniu. To dla mnie ważny i inspirujący temat. Cóż, płyta nie mówi o prostych sprawach.

Co powie pan o zmieniającym się rynku koncertowym – Adams wystąpi w Rybniku, Stewart w Toruniu.

To prawda. Występy zagranicznych gwiazd stają się standardem także w mniejszych miastach. To znaczy, że największą atrakcją nie będą już koncerty Myslovitz czy Perfectu, chociaż w naszym przypadku na małą liczbę koncertów nie możemy narzekać.

Myslovitz

Nieważne, jak wysoko jesteśmy...

Chaos Management Group/ EMI Music Poland 2011

Rz: Kazik Staszewski, omawiając waszą książkową biografię „Życie to surfing", gdzie nie kryliście sporów, napisał, że nie wyobraża sobie grania z ludźmi, których się nie lubi. Wróciliście po roku przerwy, wydaliście album. Jak teraz wam się układa?

Artur Rojek:

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla