Było trudno. Przede wszystkim – co oczywiste – uczestnikom. Świadomość, że ze 178 solistów i zespołów do grona laureatów zostanie wybranych tylko 11, była powodem ogromnego stresu. Ale ostatecznie okazało się, że trzy dni przesłuchań były nie lada wyzwaniem, także dla jurorów.
– Poziom był wyjątkowo wysoki, wręcz sensacyjnie – mówi Agata Passent, szefowa organizującej festiwal fundacji Okularnicy. – Długo obradowaliśmy, kilkakrotnie przesłuchiwaliśmy niektóre nagrania. Co najmniej jeszcze dziesiątka mogłaby się znaleźć w finale, ale to niemożliwe z przyczyn organizacyjnych. I finansowych. Chciałabym, żeby się nie zniechęcali i spróbowali jeszcze raz za rok.
Miłym zaskoczeniem był nie tylko poziom, ale też duży udział panów. – Może oni przestali być tacy macho. Przestali myśleć, że polski mężczyzna podnosi ciężary, a śpiewanie zostawia dziewczynom – śmieje się Passent. – Cieszę się, że do finału przeszło aż czterech.
Dwóch mieszka w Warszawie. I obaj skończyli Akademię Teatralną. Ale to nie zmniejszyło ich zdenerwowania.
– W piosenki takie jak „Deszcze niespokojne" czy „Nie całuj mnie pierwsza" wkłada się kawałek siebie – mówi Jarosław Sacharski. – Złe przyjęcie przez słuchaczy bardzo by mnie zasmuciło. Tego się bałem.