Wybitny aktor teatralny i filmowy, doskonale znany także z małego ekranu i audycji Polskiego Radia. Talentem i charyzmą zdobył sobie rzesze fanów. Potrafił grać zarówno twardzieli, jak amantów, choć w tych drugich miał okazję wcielać się częściej.
Ci, którzy od początku wróżyli Krzysztofowi Kolbergerowi wyjątkową karierę, nie pomylili się. Zaraz po ukończeniu warszawskiej PWST dane mu było przeżyć najpiękniejszą przygodę romantyczną. Wystąpił w roli szekspirowskiego Romea oraz mickiewiczowskiego Gustawa-Konrada. Ta gorączka romantyczna trawiła go właściwie do końca.
– Jako młody chłopak miałem określone warunki i większości reżyserów kojarzyłem się z bohaterem romantycznym. Byłem w tym zapewne na tyle przekonujący, że pojawiały się kolejne, podobne propozycje. Teksty romantyczne bardzo mnie fascynowały, więc nie protestowałem – mówił w jednym z wywiadów dla „Rz". I dodawał: – Elegancki i wyciszony to ja lubię być w życiu. W zawodzie, który uprawiam, jestem gotów do szaleństw.
O tym, jak świetnie czuł romantyzm, będzie można przekonać się, oglądając spektakle Teatru Telewizji. Jego Romeo wydaje się wręcz modelowy. Jerzy Gruza, który w 1974 roku zrealizował telewizyjną wersję „Romea i Julii", wspomina:
– Nie ukrywam, że kompletowanie obsady rozpocząłem od Krzysztofa Kolbergera. Był już wtedy gwiazdą, popularną, ale niezużytą. Cieszył się wielką sympatią widzów, wzdychały do niego nastolatki. Jego Romeo był idealistą, bez grama cynizmu. Wraz z Bożeną Adamkówną, grającą Julię, stanowili samotną wyspę wrażliwców osaczonych przez świat szyderców.