Czytaj więcej w tygodniku "Uważam Rze"

Czy uzależnienie od seksu to jedynie wygodna wymówka, by nie brać odpowiedzialności za swoje czyny? Czy seksoholizm to nowa choroba XXI w., podobnie jak alkoholizm lub narkomania, czy jedynie wygodna wymówka dla mężów stanu i celebrytów, którzy chcą zachować twarz?

Określenie „seksoholizm" pojawiło się w latach 60. XX w., gdy Albert Ellis, jeden z najbardziej wtedy znanych psychologów, i Edward Sagarin, socjolog, opublikowali książkę „Nymphomania: A Study of the Oversexed Woman". Choć dotyczyła ona kobiet, to nawiązywała do nieokiełznanego hiperseksualizmu. Ponad dziesięć lat później, w 1974 r., ukazała się podobna książka, która już bezpośrednio nawiązywała do seksoholizmu mężczyzn – „Don Juanism" autorstwa psychoanalityka dr. Roberta Stollera.

Wybujały popęd seksualny był jednak badany znacznie wcześniej. Alfred Kinsey pod koniec lat 40. XX w. twierdził, że 3 proc. młodych mężczyzn ma orgazm co najmniej siedem razy w tygodniu. Prawie 60 lat później prof. Martin Kafka z Harvard Medical School doszedł do wniosku, że takich mężczyzn może być od 3 do nawet 10 proc. Trudno jednak to określić, bo panowie lubią zawyżać swe podboje i seksualne możliwości. W 2009 r. Kafka na łamach „Archives of Sexual Behavior" stwierdził, że za hiperseksualnych można uznać mężczyzn powyżej 15. roku życia, którzy przez co najmniej sześć miesięcy mieli orgazm siedem razy w tygodniu. Ale hiperseksualizm to nie to samo co seksoholizm.