Pokłosiem tego doświadczenia i lektury głośnej książki Jonathana Foera „Eating Animals" jest reportaż Świnie i ludzie w najnowszym tygodniku Plus Minus. Poniżej fragment tego tekstu:
Mam oczywiście swoje poczucie winy za tę świnię i swoje usprawiedliwienia. Usprawiedliwienia biorą górę, bo poczucie winy mizerne jakieś. Nie umiem zaakceptować ekologicznej ideologii natury, w której człowiek jest tak samo ważny jak świnia. To jest pytanie o to, co ma być regułą świata: sentymentalne przepoczwarzenie biblijnej wizji wiecznej szczęśliwości, w której jak u Izajasza "wilk będzie mieszkał z barankiem, a lampart z koźlęciem leżeć będzie, także cielę i lwie szczenię i karmione bydło pospołu będą, a małe dziecię paść je będzie"? Byłoby miło, ale tymczasem naturą rządzi przemoc, wrogość, zabijanie bez litości.
Natura pozbawiona człowieczego sentymentalizmu, nas w roli obserwatorów i twórców reguł moralnych, które przewidują m.in. szacunek dla zwierząt, to po prostu zbiór istot, które się nawzajem pożerają. Żadne zwierze nie umiera ze starości w domu opieki, zwykle jest rozszarpywane przez silniejsze, a jego resztki stanowią pokarm dla padlinożerców. Nikt, oprócz człowieka nie zabija snując refleksje moralne, każda inna istota poza człowiekiem niszczy inne życie — wyłącznie dlatego, że chce je zdominować i pożreć.
Człowiek od początku dziejów uczestniczy w tym spektaklu i od dawna próbuje nadać temu wzajemnemu pożeraniu jakiś porządek. Również dlatego jemy według ściśle określonych reguł, narzucanych przez kulturę, a zwłaszcza religię - chrześcijańskie posty, muzułmański halal, rastafariański ital, czy żydowskie koszerne to próby uczłowieczenia czynności jedzenia zwierząt. A chłop, hodowca ma być strażnikiem tego sensu, obrońcą reguł świata, w których zabijanie nie jest wyłącznie pozbawianiem życia, ale częścią porządku wyrastającego ponad chaos.