Jeszcze godzinę przed koncertem padał deszcz. Opóźniła się próba, a tym samym występ. Ale kiedy tylko Delago zaczął grać solo swój najpopularniejszy utwór „Mono Desire", niebo zaczęło się wypogadzać. Czarne, blaszane bębny hang, które kształtem przypominają latające spodki UFO, zabrzmiały melodyjnie i ciepło. Nie dziwię się, że ten właśnie popis wirtuozerii Delago zyskał w serwisie YouTube ponad trzy miliony widzów. Perkusista wyczarowywał z nich dźwięki, jakich nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Uderzał misy różnymi częściami dłoni, aż w końcu walił w nie pięściami niczym młotkiem. A instrument odpowiadał, to szepcząc, to śpiewając, to zawodząc, jakby zaklęty był w nim głos kobiety przeżywającej swoje radości i smutki.
W drugim utworze do Delago dołączył Christoph „Pepe" Auer, który na klarnecie basowym zagrał ujmującą melodię. Muzycy wymieniali się rolą lidera, inspirując do intrygujących improwizacji.
Kiedy na scenie pojawił się cały kwartet z gitarzystą Stuartem McCallumem i basistą Philippem Mollem, muzyka przyspieszyła i nabrała wigoru. Delago odłożył na chwilę czarodziejskie misy i zasiadł za perkusją, swoim koronnym, bądź co bądź, instrumentem. Zespół z zapamiętaniem odważnych improwizatorów popędził w kierunku free. Przewodził Auer, grając z ekspresją na saksofonie tenorowym, a intrygującymi akordami akompaniował mu McCallum na gitarze elektrycznej.
Przyznam się, że kiedy już nacieszyłem uszy kojącymi odgłosami hang drum, zapragnąłem takich żywiołowych improwizacji. Zmianie nastroju przyklasnęli też inni słuchacze. Młody zespół z Austrii wyraźnie zaskarbił sobie sympatię.
Za tydzień gościem festiwalu będzie polski kwartet amerykańskiego trębacza Gary'ego Gutmana. Rok temu Gutman był gościem pianisty Włodka Pawlika i był to jeden z najlepszych koncertów w historii Jazzu na Starówce.