Wielkanocny Festiwal Beethovenowski odzyskał formę

Festiwal Beethovenowski osiągnął w tym roku świetny wynik: co drugi koncert był wydarzeniem – pisze Jacek Marczyński

Publikacja: 06.04.2012 08:10

Łukasz Borowicz z solistami, Polską Orkiestrą Radiową i chórem Filharmonii Narodowej podczas wykonan

Łukasz Borowicz z solistami, Polską Orkiestrą Radiową i chórem Filharmonii Narodowej podczas wykonania opery Italo Montemezziego

Foto: Bruno FRYDRYCH/materiały prasowe

Po ubiegłorocznym dołku znów stał się wzorcową imprezą w świecie muzyki klasycznej, może jedyną z takim rozmachem organizowaną w Warszawie. Los głównego rywala festiwalu  „Chopin i jego Europa" z powodu rezygnacji dyrektora stoi pod znakiem zapytania.

Zobacz galerię zdjęć



Beethovenowski festiwal unika, co prawda, artystycznych eksperymentów, ale za to do znanych utworów potrafi dodać te wydobyte z zapomnienia. W tym roku obowiązywała ponadto zasada, że na każdy wieczór należy znaleźć naprawdę dobrych wykonawców.



Jeśli ktoś dziwi się, że festiwal pochłania ponad 5,5 mln zł, niech wskaże, jak taniej zdobyć dziewięć zagranicznych i polskich orkiestr z solistami. I tak liczba koncertów uległa redukcji: do 15 w ciągu 13 dni, niemal dwukrotnie mniej niż w latach rozrzutności. Ale może dlatego nie było artystów zapraszanych ze względów towarzyskich.



Do sukcesu przyczyniło się też trafne motto:  „Wojna i pokój", które przyświecało wielu kompozytorom, w tym Beethovenowi. Inspiracją dla jego  „Eroiki „, zagranej przez Symfoników z Düsseldorfu, był podziw dla Bonapartego. Patronowi festiwalu wypomniano nawet  „Zwycięstwo Wellingtona", napisane dla uczczenia sukcesu Anglików w bitwie z Francuzami pod Vitorią w 1813 r. Utwór z bębnami imitującymi armatnie wystrzały to wzorzec muzyki agitacyjno-propagandowej, którą, jak widać, tworzyli też geniusze.

Sylvain Cambreling, dyrygent koncertu finałowego Festiwalu Beethovenowskiego

Po raz pierwszy „Męczeństwem św. Sebastiana" dyrygowałem w latach 80. Była to inscenizacja Maurice'a Béjarta, występowaliśmy w La Scali, na festiwalu w Salzburgu oraz w Brukseli. Potem wykonywałem je na koncertach, zamówiłem u Martina Mosebacha nowy tekst dla narratora, bo z tym oryginalnym - Gabriela d'Annunzia - „Męczeństwo" trwałoby pięć godzin. Każdy dyrygent musi znaleźć sposób na ten utwór, wyważyć proporcje między słowem a muzyką, bo ona stanowi o sile tego utworu. To zupełnie inny Debussy niż ten, jakiego znamy z „Morza" czy „Popołudnia fauna.

„Mam w repertuarze dużo XX-wiecznej muzyki, bo kocham odkrycia. Kocham też teatr, operę, chętnie współpracuję ze współczesnymi reżyserami. Nie obawiam się ich pomysłów, bo nie ma nowoczesnego i klasycznego teatru, jest tylko ten dobry i ten zły. Bardzo cenię Krzysztofa Warlikowskiego, podobał mi się zwłaszcza jego „Makbet" w Brukseli, „Sprawa Makropoulos" w Opera Bastille, a z rzeczy teatralnych ostatnie „Opowieści afrykańskie". O pomyśle na „Nerona i Poppeę" Monteverdiego rozmawiamy z nim od dwóch lat. Premiera w Teatro Real w Madrycie w czerwcu.

Ułożenie listy wydarzeń jest więc trudne, ale i pociągające. Oto lista tegorocznych hitów.

1.

Dwa wieczory z Schumannem. Paavo Järvi poderwał z miejsc publiczność Filharmonii Narodowej. Estoński dyrygent zinterpretował komplet symfonii Schumanna z niezwykłą konsekwencją, ale w sposób niesłychanie świeży. Deutsche Kammerphilharmonie Bremen grała zaś z typowym dla siebie entuzjazmem. To był przykład muzykowania na najwyższym poziomie i bezbłędnego prowadzenia symfonicznej narracji.

2.

Walery Giergiew i  „Aleksander Newski". Taki koncert to pewniak, więc sala pękała w szwach. Walery Giergiew z orkiestrą Teatru Maryjskiego przygotował rosyjskie hity (Czajkowski, Rachmaninow), ale w pamięci zostanie wykonana z rozmachem kantata  „Aleksander Newski" Prokofiewa. Duży udział w tym sukcesie miał rewelacyjnie śpiewający chór Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.

3.

Miłość trzech królów „. Po premierze tej opery w 1913 r. jej twórcę Italo Montemezziego przyrównywano do Verdiego, dziś o nim i dziele nikt nie pamięta. Łukasz Borowicz z Polską Orkiestrą Radiową udowodnił, że Włoch skomponował utwór oryginalny, choć wykorzystał różne operowe style i tendencje. Polskiego dyrygenta sumiennie wspierali młodzi śpiewacy z uczelni w Yale.

4.

Szwedzka Brunhilda. Irenie Théorine wystarczył kwadrans. Tyle trwa końcowy monolog ze  „Zmierzchu bogów", ona dała w nim wzorzec wagnerowskiego śpiewania. Gdyby Gustav Mahler Jugendorchester prowadził ktoś bardziej doświadczony niż 29-letni David Afkham, bylibyśmy świadkami wielkiej kreacji. Młodej, austriackiej orkiestrze należą się słowa za piękne brzmienie.

5.

Młode talenty. Z trójki laureatów Konkursu im. Czajkowskiego zaproszonych na inaugurację największe wrażenie wywarł fenomenalnie muzykalny wiolonczelista z Armenii Narek Hakhnazarian. Warto też zapamiętać Igora Levtina, rodem z Rosji, który z orkiestrą z Düsseldorfu z wdziękiem zagrał V Koncert fortepianowy Beethovena.

6.

Być może po dzisiejszym finale lista powinna ulec zmianie. Znów wybrano utwór oryginalny, mało znany i w świetnym wykonaniu. Sylvain Cambreling będzie dyrygował  „Męczeństwem św. Sebastiana" Claude'a Debussy'ego.

Po ubiegłorocznym dołku znów stał się wzorcową imprezą w świecie muzyki klasycznej, może jedyną z takim rozmachem organizowaną w Warszawie. Los głównego rywala festiwalu  „Chopin i jego Europa" z powodu rezygnacji dyrektora stoi pod znakiem zapytania.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Rebecca Makkai o słodko-gorzkim dzieciństwie w Ameryce
Kultura
Nowy stary dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie
Kultura
Sezon kultury 2025 w Polsce i Rumunii
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Kultura
Bestsellery Empiku: Sapkowski i „Wiedźmin" zwyciężają szósty raz, Dawid Podsiadło - siódmy
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”