Tekst z tygodnika "Plus Minus"
Październikowe otwarcie Mysiej 3 zgromadziło całą modną i modową Warszawę, oczywiście z celebrytami na czele. Odnowiona według projektu architekta Bogdana Kulczyńskiego trzypiętrowa kamienica pod tym adresem, położona w sercu modnego szlaku knajp i sklepów pomieści najmodniejszą obecnie formułę handlu – koncept.
W marketingowej nowomowie to dużo więcej niż sklep – to miejsce, które oferuje cały styl życia w jednym pakiecie. Nie musimy już sami szukać, wybierać, decydować. W koncepcie zadecydują za nas. Zaproponują ubranie, kosmetyki, wyposażenie domu, jedzenie, kwiaty, nawet sztukę i kulturę. Odkryją przed nami najtajniejsze zakątki stylu – wodę mineralną, o której nie słyszeliśmy, ale którą się aktualnie pije, markę ubrań, którą nosi „cały Nowy Jork", zupę nagrodzoną trzema gwiazdkami Michelin. Wszystko dzieje się oczywiście w zaprojektowanym przez najlepszych architektów wnętrzu.
Formuła konceptu robi obecnie karierę na Zachodzie. Sklep to już za mało. Nawet marki ze średniej półki postanowiły swoim klientom zaoferować takie złudzenie awansu w hierarchii dóbr konsumpcyjnych.
W lipcu byłam na otwarciu konceptu Esprit w Düsseldorfie, w październiku otwiera się koncept Marco Polo w Monachium. Można oczekiwać, że wkrótce ta formuła rozpowszechni się i u nas.
Klient artystyczny
Z konceptu człowiek wychodzi bogatszy o parę dóbr i może nawet doświadczeń, ale na ogół biedniejszy o parę tysięcy. Na Mysiej 3, pod adresem, który starszemu pokoleniu warszawiaków (i nie tylko) kojarzy się złowrogo – z urzędem cenzury, teraz znajdują się sklep COS, szwedzkiej marki, która podbija świat, butiki projektantów z ubraniami, butami, bielizną, sklep z designem. Na ostatnim piętrze jest duża „przestrzeń sztuki" przeznaczona na bankiety, koncerty, wystawy. Chętnych na wynajem z pewnością nie zabraknie.
– Nie jesteśmy miejscem luksusowym – zastrzega Joanna Kulczyńska, pomysłodawczyni Mysiej, skądinąd córka Bogdana Kulczyńskiego, który projektował przebudowę. – Chcemy zapełnić miejsce między centrum handlowym a ekskluzywnym butikiem, bo region, w którym znajduje się nasz sklep, nie jest tani. Obok jest VitkAc, to już półka premium. Nasza półka cenowa mieści się pośrodku. Nastawiamy się na klienta, który przyjdzie nie tylko zrobić zakupy, ale wypić kawę czy wino, obejrzeć wystawę. Na tym polega koncept. Teraz, po otwarciu, mamy 300 do 500 osób wchodzących dziennie, wielu z nich robi zakupy. Wydają od 200 do 1500 zł. Przychodzą po konkretną markę, której nie znajdą gdzie indziej, bo butików, które są u nas, gdzie indziej nie ma. Spodziewamy się wkrótce podwoić liczbę klientów. No i proszę nie zapominać, że jest to klient o zainteresowaniach artystycznych – tłumaczy.
Najbliższym sąsiadem Mysiej 3 jest VitkAc, ogromny budynek projektu Stefana Kuryłowicza, którego czarna granitowa bryła przypominająca sarkofag raz po raz krytykowana lub chwalona wbiła się mocno w centrum stolicy.
Tę największą warszawską, a chyba i krajową świątynię luksusu otwarto w zeszłym roku. Sławę zyskała na długo przed otwarciem. Budowa trwała długo, w międzyczasie na giełdzie plotkarskiej licytowano najbardziej znane marki, które miały tam się znaleźć. W zeszłym roku VitkAca wreszcie otwarto. A w nim rzeczywiście najwyższa półka mody: m.in. Yves Saint Laurent, Bottega Veneta, Lanvin, Gucci. Na górze dział dekoracji wnętrz, luksusowe delikatesy oraz restauracja, która od razu stała się miejscem, gdzie można spotkać warszawskich celebrytów. W całym VitkAcu piękny minimalistyczny design, najlepsze materiały.
Jednak pytanie: kto tu kupuje, wciąż powraca. Zadają je sobie nie tylko dziennikarze, nie tylko zwyczajni ludzie, którzy nie śmią przekroczyć progu tej świątyni zbytku, ale przede wszystkim ludzie z branży. Zastanawiają się, jak to działa, skoro VitkAac jest zawsze pusty. A ceny jak na polskie warunki zawrotne, chociaż takie jak zachodnie.
– Jak idzie biznes? – pytam Arkadiusza Likusa, współwłaściciela VitkAca.
– Coraz lepiej, mimo że wszyscy naokoło trąbią o kryzysie. Najlepszy dowód, że duże marki należące do LVMH, PPR otwierają coraz więcej sklepów. I to nie tylko Chińczycy kupują. Europa Środkowa wbrew pozorom ma tu spory udział. W luksusie nigdy nie będzie tłumów. Na tym to polega. Nasz sklep jest jeden i mamy marki, których nikt inny w Polsce nie ma. A nasze ceny nie są wcale wyższe niż na Zachodzie. Każdemu, kto pokaże mi, że gdzieś Lanvin czy Yves Saint Laurent kosztuje mniej niż u nas, chętnie opuścimy. Ustalamy marże indywidualnie – zapewnia.