Od kilku lat koncerny próbują to zmieniać, ryzykując, że pozbawią piwo resztek walorów smakowych. Tymczasem górna fermentacja doskonale nadaje się do produkcji lżejszych piw. Zachodzi w wyższej niż dolna temperaturze, a przez to jest mniej sterylna i daje napój bogatszy w smaku, szczególnie gdy nie jest on poddawany filtracji ani utrwalaniu i dojrzewa w beczce, dziś na ogół aluminiowej. Dowód? Gdy latem Brodies, warzelnia istniejąca od 2008 roku w „sercu wschodniego Londynu", uwarzyła letniego stouta zawierającego zaledwie 2,8 proc. alkoholu, nawet kiperzy w zorganizowanym przez CAMRĘ „ślepym teście" sądzili, że jest on mocniejszy. Dzięki temu pubowe style ale, określane jako sesyjne, czyli nadające się do spożycia w dużych ilościach, mogą być słabe. Na przykład angielski bitter (inaczej: pale ale) – jasny i wyraźnie goryczkowy – ma na ogół około 3,5 proc. alkoholu. Wspomniany special bitter London Pride z beczki ma 4 proc., choć w wersji butelkowej 4,7 proc.
Niemal każdy z młodych browarów, nawet jeśli stawia na nowatorstwo, tej akurat tradycji się trzyma i ma w ofercie kilka lekkich piw. W wykonaniu Twickenham Ales, najbardziej tradycjonalistycznego z londyńskich browarów nowej fali, nawet zimowe, rozgrzewające w zamyśle ale jest słabsze od każdego z polskich mainstreamowych lagerów, pitych latem dla ochłody. – Piwo takie musi być bogate w smaku, ale zarazem lekkie i pijalne w dużych ilościach – podsumował Roger, Irlandczyk spotkany w londyńskim pubie The Harp.
Lokalne ale
W The Harp rzeczywiście na jednej pincie trudno poprzestać, bo gdy już uda się tam wejść, trzeba to uczcić. Każdego popołudnia i wieczoru lokal ten jest zapchany bardziej niż londyńskie metro. Nie tłumaczy tego położenie w turystycznej dzielnicy Covent Garden ani fakt, że wielkomiejskie puby prosperują na Wyspach lepiej niż prowincjonalne, bo w okolicy nietrudno znaleźć pustawe knajpy. Tym, co przyciąga do Harfy, jest osiem kranów z „prawdziwym" ale. Pub stawia głównie na lokalne, londyńskie browary, co wpisuje się w prowadzoną przez CAMRĘ kampanię LocAle. Między innymi za to organizacja ta okrzyknęła go w sezonie 2010/2011 najlepszym pubem na Wyspach.
Knajp, które są dla londyńczyków portalami do przebogatej krainy rzemieślniczych piw, powstało w ostatnich latach wiele, a i tak każda jest oblegana. Tradycyjny wygląd ma choćby Cross Keys w Covent Garden, gdzie w stałej ofercie jest kilka ale z Brodies. Bursztynowy półmrok oraz wiktoriański nieporządek tego pubu, zawieszonego gęsto rycinami, instrumentami muzycznymi, mosiężnymi naczyniami i setkami innych artefaktów, kontrastują ze sterylnie urządzonymi butikami, których pełno w tej okolicy.
Londyńskie piwa można też degustować w samych browarach, które często prowadzą własne wyszynki. A nawet jeśli nie, to jeśli trafi się tam w godzinach pracy, właściciele i piwowarzy z dumą zaprezentują swoje wyroby i opowiedzą, jak powstają. Tak udało mi się obejrzeć m.in. Meantime Brewery w Greenwich, którego nazwa pochodzi od czasu słonecznego na południku zerowym, przebiegającym przez tę dzielnicę Londynu. To największy z browarów nowej generacji: może uwarzyć do 100 tys. hektolitrów piwa i zatrudnia 100 osób, w tym siedmiu piwowarów. Ale w to wliczana jest obsługa należącego do niego brewpubu (pubu z warzelnią) Old Brewery, zlokalizowanego na terenie Królewskiej Akademii Marynarki Wojennej, w cieniu masztów zabytkowego klipera Cutty Sark, oraz mniejszego wyszynku The Greenwich Union.
Browar Meantime stawia na oryginalność. Jako jedyny w Zjednoczonym Królestwie niektóre spośród swoich piw leje do szampanowych butelek z korkiem i drucianą owijką. Wyróżnia się też tym, że ma w swojej ofercie wyjątkowo dużo kontynentalnych stylów: dwa pszeniczniaki, pilsnera, wiedeńskie i marcowe.