W 1930 r. Frank Lloyd Wright – wówczas już ponad 60-letni cieszący się uznaniem architekt, do dziś uznawany za najistotniejszego, jaki budował na amerykańskiej ziemi – został zaproszony do wygłoszenia odczytów w Princeton.
Był wtedy jeszcze przed stworzeniem najbardziej znanych i wzbudzających powszechną dyskusję budynków, jak Fallingwater – domu na wodospadzie w Pensylwanii – czy muzeum Guggenheima w Nowym Jorku będącego otwartą, spiralną galerią.
Wykłady Wrighta czytane dziś są manifestem mającym inspirować do tworzenia unikatowej sztuki amerykańskiej, ale i intrygującym studium ery technologii, pełnym trafnych przepowiedni. Ukazują się w Polsce w odważnej oprawie. Pierwsza część to podane na pomarańczowym papierze przedmowy prezentujące kulisy powstania wykładów. Część druga to same wykłady zilustrowane skromnie – tak jak w ich pierwotnym zapisie wydanym niegdyś w USA.
Część pierwsza zadowoli raczej specjalistów, ale druga zaskoczy i zachwyci, bo jest poetycka i bezpardonowa. Wright pisał tak, jak mówił: kwieciście, ostro. Zamiast nauczać o metodach pracy, stworzył opowieść o Erze Maszyn, która niesie nowe szanse realizowania człowieczeństwa, ale też prawdopodobieństwo zagłady – zmysłowej i dosłownej. Krótkie, dygresyjne eseje to wciąż aktualna przestroga przed budowaniem świata, który zniewala i nie pozwala żyć.
Esej pierwszy, o maszynach, materiałach i ludziach, jest wymierzony w kulturę amerykańską, która od początku XX w. była – zdaniem autora – bezmyślnym powtarzaniem obcych stylów, „renesansem osła w skórze lwa". Autor podsumowuje prace architektów jako służalcze, pozorujące związki z klasyką. Ostrzega Amerykę przed staniem się „ekumenicznym obozowiskiem" produkującym tanie i szybkie imitacje.