Podsumowując kończący się rok, można oczywiście powiedzieć, że był to czas nieodbytych koncertów i premier, przełożonych na inne terminy festiwali. A władza rozwiązywała pandemiczne problemy, zamykając instytucje muzyczne, choć badania wykazywały, że przy zachowaniu odpowiednich rygorów sale filharmoniczne i operowe należą do najbezpieczniejszych miejsc w czasach zarazy.
A jednak wyłączne liczenie strat dałoby zafałszowany bilans. Muzyka nie umarła, znalazła inny sposób dotarcia do słuchacza, co zaowocowało poszukiwaniami, nowymi trendami i zjawiskami.
Artyści odkryli internet. Co prawda już dawno dostrzegli potencjał sieci, rozmaite platformy przełamały więc hegemonię fonografii kompaktowej. Dotyczy to jednak muzyki popularnej, przedstawiciele tej nazywanej poważną uważali, że najdoskonalsza technika nie jest w stanie oddać wszystkich niuansów dźwiękowych.
W pandemii trzeba było uznać siłę internetu. Polskie instytucje w niewielkim stopniu korzystały z niego wcześniej, były też niedoinwestowane technicznie. Od marca do grudnia wszystkie przeszły długą drogę.
Zaczynały od półamatorskich filmików kręconych przez muzyków we własnych domach, a kończyły na profesjonalnie realizowanych transmisjach koncertów i festiwali odbywających się online. A w sylwestrowy wieczór, spędzany tym razem w domu, będziemy mieli do wyboru kilkanaście koncertów przygotowanych przez polskie orkiestry i teatry.