Światła, kamera, aplauz!

Niewidoczni dla kamery i widzów przed telewizorami, a niezastąpieni przy produkcji każdego show. To animatorzy publiczności, dzięki którym oklaski na widowni są bardziej gromkie, a aplauz donośniejszy.

Publikacja: 06.01.2013 18:00

Światła, kamera, aplauz!

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Play maker, warm upper, animator publiczności. Nazw tego specyficznego zawodu jest wiele, lecz wiedza o nim niska. Dlaczego? – Nie mówi się o nim z prostego powodu: lepiej dla widza i dla producenta, jeśli nikt nie będzie miał wątpliwości, że wszystko, co dzieje się w show, jest naturalne – mówi Piotr Balicki, znany telewizyjny „wymiatacz", który pracował przy połowie polskich show z udziałem publiczności.

W Polsce ten zawód odkryto pod koniec lat 90., gdy po pojawieniu się na rynku TVN stacje komercyjne zaczęły ze sobą konkurować. Gdy TVN zatrudnił swojego animatora publiczności, Polsat nie mógł pozostać w tyle. Złote czasy polskiej telewizji pozwalały na bezproblemowe zatrudnienie kolejnej osoby do produkcji programu. Początkowo animatorzy pełnili bardziej funkcję reprezentatywną. – Niedawno zawód animatora zaczął w końcu być doceniany przez reżyserów. Wcześniej polegało to trochę na bitwie między stacjami o prestiż, dziś docenia się jego wkład w produkcję show – tłumaczy Balicki. Jego praca polega na tym, by być niedostrzeżonym, a bezpośrednio wpływać na reakcje publiki. Ta, jak wiemy, ma wielką siłę – potrafi zarówno obronić przed prowadzącym zaproszonego gościa, jak i pogrążyć go w niesławie. Balicki, którego branża uważa za najlepszego rodzimego warm uppera, zna wszystkie sztuczki profesji. – Przygodę z telewizją zacząłem, gdy miałem 17 lat. Znajomy zaproponował mi udział w programie Zbigniewa Wodeckiego „Droga do gwiazd" w jakiejś nowej krakowskiej telewizji TVN. Zgodziłem się, pojechałem do Łęgu, gdzie był wówczas największy w Polsce ośrodek nagraniowy, usiadłem wśród publiczności i biłem brawa. Od razu mnie to wciągnęło, a okazało się, że to był okres, w którym mało ludzi wiedziało o tym, że można przyjść do telewizji i wziąć udział w nagraniu programu. A co dopiero dostać za to pieniądze, co dziś jest standardem. Realizatorzy mieli niewielu chętnych, więc zaproponowałem, by cała moja klasa maturalna przychodziła na nagrania – opowiada animator. Balicki się wciągnął. – Dziewczyna zajmująca się zapraszaniem ludzi do roli publiczności show zauważyła, że jestem dobry i potrafię żywiołowo reagować na wydarzenia ze sceny, więc zaproponowała mi pracę przy organizacji publiki. To był dla mnie szok, byłem tuż przed maturą, a dostałem pracę w telewizji – wspomina Balicki, który mimo młodego wieku szybko zrozumiał, jakimi prawami rządzi się telewizja. Że liczy się tu szybkość działania, perfekcja i szeroki uśmiech.

– Początki były potwornie trudne. Musiałem pozostać miłym zarówno dla ludzi przychodzących na nagrania, jak i dla producentów, którzy ode mnie wymagali kontrolowania sytuacji. Jeśli ktoś po trzech godzinach nagrań non stop potrzebował iść do toalety, to wyprowadzałem go ukradkiem, by nie narazić się produkcji – zwierza się animator.

Balicki nie był najpokorniejszym pracownikiem telewizji. Praca z publicznością wymaga specjalnego stroju, a play maker miał z tym spore problemy. – Czarny T-shirt, spodnie i buty pozwalają przemykać kamerze, nie zwracając na siebie uwagi. To istotne w pracy animatora publiczności, w końcu mamy być niewidoczni. Ja jednak preferuję żywe kolory, więc wielokrotnie musiałem wykłócać się z producentami. Teraz już machnęli ręką i mogę przychodzić ubrany tak, jak chcę. Bo i tak przeciętny widz ma problem z zauważeniem mnie w tłumie – tłumaczy warm upper.

Publiczność jak orkiestra

Praca animatora publiczności to zarówno nagrania na żywo, jak i te montowane. Przed nagraniem warm upper dostaje od reżysera scenariusz programu i wskazówki: czy publiczność ma być bardziej rozbawiona, czy skupiona, jak intensywne i spontaniczne mają być jej reakcje. Później animator ma za zadanie wyjaśnić ludziom, jak mniej więcej będzie wyglądało nagranie i czego mogą się spodziewać. Oczywiście Balicki nie zdradza uczestnikom wszystkich szczegółów. Na przykład podczas ustaleń z publicznością „Rozmów w toku" tłumaczył im, o czym będzie odcinek i kto w nim weźmie udział, lecz nie zdradzał pytań Ewy Drzyzgi. Część programu musiała pozostać improwizowana, by ludzie nie deklamowali formułek z wypowiedziami do kamer. – Na planie „Rozmów w toku" pracowałem sześć lat. Uwielbiam ten format, ale po takim czasie błagałem, by mnie zwolnili – śmieje się Balicki. – Nagrywaliśmy dwa odcinki dziennie, to było niesamowite doznanie, ale też duże obciążenie. Bohaterowie przychodzili z własnymi historiami i emocjami, po pewnym czasie zauważyłem, że sam czułem się jak psychoanalityk.

Po „Rozmowach..." przyszedł czas na „Taniec z gwiazdami". – Pracowałem tam przez sześć i pół roku. Na planie produkcji wszyscy się znali, przez tak długi okres udało nam się zbudować niezwykłą drużynę, która potrafiła niemalże taśmowo produkować odcinki na dobrym poziomie. Okazało się, że gdy zabrakło „Tańca...", osoby przy nim pracujące zatęskniły nie tyle za samym formatem, ile za atmosferą i współpracownikami. Ta ekipa ludzi była wartością samą w sobie – wspomina Balicki.

Animatorów trzech

Przez te wszystkie lata animator nie tylko wypracował mocną pozycję w raczkującej u nas branży, ale też poznał najważniejszych tego światka. A to niezwykle istotne w tej pracy, bo to właśnie dzięki kontaktom zdobywa się kolejne zlecenia. – Każdy reżyser wychowuje sobie warm upperów. Przy telewizyjnych show pracuję już bardzo długo, znam wszystkich animatorów publiczności, więc nie jest trudno dopasować mi konkretnego warm uppera do produkcji telewizyjnej – przyznaje Wojciech Iwański, reżyser wielu telewizyjnych show, od „Idola" po „Mam talent!". Iwański współpracował często z Balickim, panowie znają się od ponad 10 lat.

Nic dziwnego, bo choć telewizyjnych formatów wciąż przybywa, profesjonalnych warm upperów jest zaledwie trzech. Poza Piotrem Balickim jest jeszcze Barbara Gosztyła i animator tancerz Mykee, który zajmuje się publicznością „You Can Dance". Każde z nich swoje umiejętności zdobywało samodzielnie, metodą prób i błędów. W Polsce nie ma szkoły warm upperów, wszystko zależy od indywidualnych umiejętności. Najważniejsza jest otwartość wobec nieustannie zmieniających się ludzi na widowni. Trzeba też zachować pogodę ducha, choć warunki często są, delikatnie rzecz ujmując, niesprzyjające. Jako przykład Balicki podaje program TVN „Ciao Darwin", który pobijał rekordy długości nagrań. Do studia przychodziło się o godz. 8 rano, kamery włączano o 10 i przez 12 godzin nagrywano kilkudziesięciominutowy show.

Jeszcze gorzej było w krakowskim studiu telewizyjnym. Nagrywanie jednego z programów miało skończyć się o godz. 22, lecz z powodu licznych problemów trzeba było wydłużyć pracę. – Wtedy publiczność dostała półgodzinną przerwę. Ludzie poszli do sklepu po alkohol. Wrócili w o wiele lepszych nastrojach i przez 40 minut byli publicznością idealną – śmieje się Piotr Balicki. Wspomina, że tak naturalne i żywiołowe odruchy rzadko kiedy widział. Nagranie skończyło się dopiero o godz. 6 rano. – Większość już wytrzeźwiała, a że następnego dnia każdy szedł do swojej regularnej pracy, ze studia od razu rozjechali się pracować dalej – opowiada animator. Iwański przyznaje, że praca warm uppera nie należy do najłatwiejszych. – Jedno nagranie „X Factor" trwa około sześciu godzin z przerwami, podczas których trzeba utrzymać publiczność w dobrym nastroju i sprawić, by ciągle żywo reagowała. Podczas przerw konieczne są zmiany inscenizacji czy makijażu występujących w programie, wtedy warm upperzy zagadują publiczność, budują z nią więź. Często są też urządzane drobne konkursy z nagrodami – mówi. Wszystko po to, by podtrzymać atmosferę zabawy, niezbędną w porządnym show.

Jeśli w ogóle ludzie wiedzą, że istnieje ktoś taki jak warm upperzy, najczęściej mają błędne wyobrażenie o ich pracy. – Panuje stereotyp, że animatorzy publiczności podnoszą kartki z napisami „aplauz" i „cisza". To bzdura. Będąc dyrektorem artystycznym Teatru Sztuk Wielu, szkoły artystycznej dla młodzieży, zrobiłem wśród uczniów doświadczenie, w którym poprosiłem ich, by animowali tłum kartkami. Udało im się wywołać brawa, jednak były to oklaski na bardzo miernym poziomie. Przy dzisiejszym show, w którym publiczność dysponuje wieloma środkami wyrazu, od buczenia, tupania i krzyków, po śmiech, bujanie się i taniec, nikt nie byłby w stanie pracować z kartkami – wyjaśnia Piotr Balicki.

Reżyser „Mam talent!" przyznaje, że każdy show, który realizuje, wymaga indywidualnego podejścia. – Każdy program jest inny, więc wykorzystuje się przy nich inne reakcje publiczności. Castingi do „X Factor" odbywają się w wielkiej sali koncertowej w Zabrzu na 2,5 tys. osób. Wiadomo, że inaczej pracuje się z taką masą ludzi. W studiu nagranie trwa oczywiście krócej, lecz wymaga wytężonej pracy i skupienia zarówno ze strony publiki, jak i samego animatora. Zaczyna on pracę pół godziny przed startem programu, bo przecież musi poznać publikę i zdobyć jej zaufanie, by podczas nagrania live móc szybko reagować – tłumaczy Iwański.

Warm upper do śmiechu

Zawód animatora publiczności przybył do nas z Wielkiej Brytanii, bo to właśnie BBC jest kolebką wszystkich dużych formatów, które zawładnęły świadomością polskich widzów: „Idol", „Taniec z gwiazdami" czy „The Voice". – To wtedy na ścianie studia nagraniowego pojawiły się dwie lampki: zielona z napisem „aplauz" i czerwona z napisem „cisza". Początkowo spełniały one swoją rolę, jednak programy zaczęły ewoluować, a te dwa proste słowa przestały wystarczać. Spójrzmy, jak bardzo zaangażowana jest publika w show Jerry'ego Springera, która krzyczy, rzuca w gości przedmiotami, żywo uczestniczy w akcji. Producenci show uznali, że trzeba znaleźć kogoś, kto zajmie się tymi ludźmi i będzie nad nimi panował, kto w dyskretny sposób pomoże im i wskaże, kiedy podjeżdża do nich kamera, kiedy warto głośniej zareagować – komentuje Piotr Balicki.

Balicki i inna znana warm upperka Barbara Gosztyła, którzy dojrzewali na planach produkcji, mają opanowane triki umożliwiające szybkie dotarcie do ludzi. W zapanowaniu nad machiną nagraniową, gdzie z jednej strony trzeba śledzić poczynania na scenie, z drugiej pozostawać w kontakcie z produkcją, a z trzeciej utrzymywać kontakt z publiką, pomaga magiczne ucho, w którym play maker słyszy, co dzieje się podczas produkcji show. – Prowadzący mają w swoich słuchawkach tylko głos reżysera, ja mam 12 osób z planu: reżysera, realizatora wizji, asystentów, realizatorów dźwięku, grafików... – wyjaśnia Balicki, któremu początkowo trudno było jednocześnie pracować z publiką i słuchać wszystkich tych głosów. – Zdarzyło się kiedyś, że nieświadomie zacząłem mówić do ludzi z publiczności slangiem produkcji, powtarzać rzeczy, które mówili do mnie ludzie z planu – dodaje. To wszystko wymaga wielkiej pracy nad podzielnością uwagi. – Ucho jest niezbędne. Gdy słyszę, że teraz będzie kamera numer sześć, to wiem, że za chwilę na wizji pojawi się publiczność. Biegnę do tej kamery, uzgadniam z operatorem, kogo pokazujemy, uśmiecham się do wskazanej osoby, a ona odpowiada mi uśmiechem – tłumaczy warm upper.

Czy ten uśmiech zawsze działa? Piotr Balicki uspokaja: – To prosta zależność: jeśli uśmiechasz się do kogoś, to on zwykle ten uśmiech odwzajemnia, wypróbuj to wśród przechodniów. Zawsze trzeba wejść z ludźmi w interakcję. Tego nauczyłem się w „Rozmowach w toku".

Piotr Balicki, przez branżę uznany za najlepszego w Polsce animatora publiczności, z jej pomocą potrafiłby zarówno obronić gościa programu przed prowadzącym, jak i pogrążyć go w niesławie.

Play maker, warm upper, animator publiczności. Nazw tego specyficznego zawodu jest wiele, lecz wiedza o nim niska. Dlaczego? – Nie mówi się o nim z prostego powodu: lepiej dla widza i dla producenta, jeśli nikt nie będzie miał wątpliwości, że wszystko, co dzieje się w show, jest naturalne – mówi Piotr Balicki, znany telewizyjny „wymiatacz", który pracował przy połowie polskich show z udziałem publiczności.

W Polsce ten zawód odkryto pod koniec lat 90., gdy po pojawieniu się na rynku TVN stacje komercyjne zaczęły ze sobą konkurować. Gdy TVN zatrudnił swojego animatora publiczności, Polsat nie mógł pozostać w tyle. Złote czasy polskiej telewizji pozwalały na bezproblemowe zatrudnienie kolejnej osoby do produkcji programu. Początkowo animatorzy pełnili bardziej funkcję reprezentatywną. – Niedawno zawód animatora zaczął w końcu być doceniany przez reżyserów. Wcześniej polegało to trochę na bitwie między stacjami o prestiż, dziś docenia się jego wkład w produkcję show – tłumaczy Balicki. Jego praca polega na tym, by być niedostrzeżonym, a bezpośrednio wpływać na reakcje publiki. Ta, jak wiemy, ma wielką siłę – potrafi zarówno obronić przed prowadzącym zaproszonego gościa, jak i pogrążyć go w niesławie. Balicki, którego branża uważa za najlepszego rodzimego warm uppera, zna wszystkie sztuczki profesji. – Przygodę z telewizją zacząłem, gdy miałem 17 lat. Znajomy zaproponował mi udział w programie Zbigniewa Wodeckiego „Droga do gwiazd" w jakiejś nowej krakowskiej telewizji TVN. Zgodziłem się, pojechałem do Łęgu, gdzie był wówczas największy w Polsce ośrodek nagraniowy, usiadłem wśród publiczności i biłem brawa. Od razu mnie to wciągnęło, a okazało się, że to był okres, w którym mało ludzi wiedziało o tym, że można przyjść do telewizji i wziąć udział w nagraniu programu. A co dopiero dostać za to pieniądze, co dziś jest standardem. Realizatorzy mieli niewielu chętnych, więc zaproponowałem, by cała moja klasa maturalna przychodziła na nagrania – opowiada animator. Balicki się wciągnął. – Dziewczyna zajmująca się zapraszaniem ludzi do roli publiczności show zauważyła, że jestem dobry i potrafię żywiołowo reagować na wydarzenia ze sceny, więc zaproponowała mi pracę przy organizacji publiki. To był dla mnie szok, byłem tuż przed maturą, a dostałem pracę w telewizji – wspomina Balicki, który mimo młodego wieku szybko zrozumiał, jakimi prawami rządzi się telewizja. Że liczy się tu szybkość działania, perfekcja i szeroki uśmiech.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"