Z Ukrainy przyjechała do Polski jakieś 20 lat temu, na studia. Wielu innych artystów z dawnych radzieckich republik traktowało wówczas nasz kraj jako przystanek przed podróżą na podbój Zachodu. Ona została, bo mąż dostał pracę, bo urodziło się dziecko. – Trzeba było zdecydować między odpowiedzialnością wobec drugiej osoby a budowaniem własnej kariery – powiedziała kiedyś w wywiadzie.
Artystycznie Olga Pasiecznik (po ukraińsku Pasichnyk) czuje się spełniona. Znalazła swój teatr – Warszawską Operę Kameralną, w której stworzyła fantastyczne kreacje w dziełach różnych epok: od Monteverdiego i Händla po muzykę współczesną. I zdobyła rzecz najcenniejszą: wierną publiczność. Niewiele śpiewaczek w Polsce może poszczycić się taką liczbą fanów jak ona. Nie przegapią żadnego jej spektaklu czy koncertu.
Śpiewa też za granicą, na dobrych scenach, właśnie kończy cykl spektakli „Czarodziejskiego fletu" we Francji. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że mogłaby osiągnąć więcej. Kiedy na nowej płycie słuchamy przepięknej i arcytrudnej arii „Vorrei spegarvi, o Dio", to jedno wówczas należy powiedzieć. Jej interpretacja nie ustępuje nagraniom tego mozartowskiego klejnotu przez największe gwiazdy ostatnich dekad: Editę Gruberovą, Christine Schäfer, Patricię Petibon.
Tę miłosną skargę traktuje inaczej, nie epatuje anielsko-słodkim głosem. Jest bardziej dramatyczna, zdeterminowana uczuciem, które musi odrzucić, a przy tym wokalnie bezbłędna. W tak czysty sposób trzeba śpiewać Mozarta, wówczas jego muzyka zyskuje boski wymiar.