Scena warszawskiego Teatru Roma przypominała scenografie, w których niezapomniane, kameralne występy dla MTV dawali wcześniej m.in. Eric Clapton i Nirvana. I tym razem fani usiedli blisko idoli. Zespół zaprosił 17 muzyków, m.in. sekcję smyczkową, pianistę Marcina Macuka i wirtuoza liry korbowej Macieja Cierlińskiego. W ich aranżacjach utwory Hey trudno było rozpoznać. Rock mieszał się z bluesem, muzyką klezmerską, country i bluegrass. I tylko Katarzyna Nosowska wydawała się niezmieniona.

Choć przerażającą „Dreams” śpiewała żywiej niż w oryginale, a w „Ho” jej głos brzmiał wyjątkowo łagodnie, raz jeszcze pokazała, że na scenie jest sobą. Nieco spięta, od razu uprzedziła: – Wtajemniczeni wiedzą, że nie jestem predestynowana do przemówień, więc bogatej konferansjerki nie będzie.I nie było. Między utworami uśmiechała się z zakłopotaniem dziecka i szybko dygała. Śpiewa zawsze ze wzrokiem utkwionym gdzieś daleko albo z zamkniętymi oczami. Jednak w Romie, po głównej części koncertu, stres ją opuścił. Podczas „dokrętek” zrobiła się gadatliwa, aż wreszcie rzuciła ze śmiechem: – Kończmy, do cholery, mój syn ma na ósmą do szkoły!

Na chwilę na scenie pojawiła się Agnieszka Chylińska. Śpiewały „Angelene” PJ Harvey, każda swoją zwrotkę, by uszanować skrajnie odmienne style wokalne. Ciekawsze niż wykonanie było samo spotkanie tych różnych, a równie ważnych dla polskiego rocka osobowości. Gorącym wyznaniem przyjaźni był natomiast duet z Jackiem Szymkiewiczem z Pogodno – „Candy” Iggy’ego Popa. Były emocje, pot i pocałunki. A na koniec obłędna wersja „Teksańskiego”. Zmieniła scenę w gwarny, przydrożny bar,