W Polsce mało kto pomyśli o wyskokowych strojach na Boże Narodzenie. Jeśli większość potulnie wbija się w białą koszulę, to na ogół po to, żeby babci nie robić przykrości. Pod tym względem różnimy się od Francuzów, którzy na Boże Narodzenie przychodzą na wieczorowo, od Włochów, u których kultura ubrania jest czymś głęboko zrośniętym z kulturą w ogóle. Od Hiszpanów, którzy też celebrują święta na galowo.
W polskiej tradycji elegancja zawsze wydawała się czymś trochę grzesznym. A co najmniej lekko podejrzanym. Okres sarmackiego przepychu, kiedy szlachciury obnosiły się z haftowanymi kontuszami i słuckimi pasami, opłacony został jak wiadomo dwustuletnim mrokiem zaborów. Przyszła czarna sukienka powstania styczniowego oraz nędza pierwszej wojny. Krótki przebłysk dwudziestolecia, kiedy damy w rajerach (pawie pióra) błyszczały w resursach i na balach arystokracji, zmienił niewiele, bo większość narodu do rajerów nie miała dostępu. Zaraz i tak nadeszła znowu wojna, okupacja i powstanie, a po niej PRL, kiedy poprawnym politycznie ubraniem (według władz) miała być kufajka, chustka i gumiaki. Przynajmniej w pierwszym okresie, potem się trochę zmieniło. Ale i tak, mimo że sami uważaliśmy się za najelegantszy barak obozu RWPG, Polska do 1989 roku pozostawała w sferze siermiężno-sowieckiej kultury ubraniowej.
Kiedy i przed nami wreszcie otworzyły się bramy świata, okazało się, że wskakujemy już w papkę popkulturową, w której znaki tożsamości narodowej powoli się zacierają. Wszyscy chodzą w dżinsach, od Filipin po Argentynę, a sieciówki nas mundurują w fast fashion. Najlepiej widać to na reklamach Benettona, gdzie osobnicy czarny, biały, skośnooki noszą ten sam sweter.
Przeczytałam właśnie ciekawą książkę „Fashion culture and identity” Freda Davisa, socjologa. Pan Davis zastanawia się, co ubrania mówią o nas, o tym, kim jesteśmy, skąd jesteśmy, za kogo chcemy uchodzić. Według niego, to, że chcemy być modni, wcale nie jest fenomenem zachodnim, ale uniwersalnym. I roztacza obraz zależności etniczno-ubraniowych, w których każda suknia, każda fryzura, każdy naszyjnik dadzą się wytłumaczyć miejscem, gdzie się mieszka.
Moje wnioski są podobne, choć wynikają tylko z obserwacji, a nie z badań. Gdy widzę mężczyznę w pikowanej kurteczce, brązowych zamszowych butach i szarych spodniach z flaneli, wiem, że to Włoch. (Poszukajcie w dzień Włocha w czarnym obuwiu – nosi je tylko na wieczór). Angielka będzie w wełnianym swetrze, półbutach na płaskim obcasie i woskowanym barburze. Na portrecie pamięciowym Francuzki umieszczam sweterek z kaszmiru w kolorze czerwonym, perełki, szarą flanelową spódnicę oraz mokasynki na płaskim obcasie. Nawyk elegancji krajów śródziemnomorskch ma prawdopodobnie związek z umiarkowanym klimatem. W cieplejszym kraju łatwiej być eleganckim, niż tam gdzie, żeby przetrwać, trzeba nałożyć szubę i walonki.