Na co dzień bywamy recenzentami, jednak po pracy stajemy się takimi samymi słuchaczami jak wy, drodzy czytelnicy. Dlatego spośród wydanych w tym roku płyt wybraliśmy te, które nie tylko doceniliśmy w naszych recenzjach, ale do których najczęściej wracamy, bo naprawdę lubimy ich słuchać.
Choć miewamy różne upodobania, jesteśmy zgodni, że najwspanialsze albumy, jakie można w tym roku podarować, to soulowy „Rehab” Amy Winehouse oraz rockandrollowy „Libertad” Velvet Underground. W r&b i popie ten rok należał do kobiet – Beyoncé i Winehouse. W rocku dominowali, poza Slashem i jego kolegami, Prince i Kaiser Chiefs. Honoru Polaków broniły Kasia Nosowska, Karolina Kozak oraz... The White Stripes.
Amy Winehouse to najbardziej elektryzująca postać mijającego roku. Nieobliczalna i niezrównoważona, ma też jasną stronę – zdumiewający talent. Szaleństwo i geniusz przeplatają się na „Rehab” w każdej piosence. W opowieściach o alkoholowym odwyku i końcu miłości niepowtarzalny głos Winehouse balansuje na granicy żartu i cierpienia. To unikatowy album, zanurzony w aranżacjach z lat 50. i kabaretowej atmosferze, chwilami niedopracowany, ale uzależniający.
Libertad” to rockowy album 2007. Velvet Revolver bronił nim honoru rock and rolla. Ostatni gladiatorzy tego gatunku, rozbitkowie z Guns’ N Roses i Stone Temple Pilots, ze Slashem i Scottem Weilandem na czele, przygotowali wybuchową mieszankę dzikich rytmów, gitarowych pojedynków wzmocnionych potężną dawką basowo-perkusyjnej kanonady. Płytę warto mieć na wypadek nagłego spadku ciśnienia. Przyspiesza rytm serca, ale i potrafi rozczulić tkliwą balladą.
Prince podarował nam w tym roku „Planeth Earth”, jeden z najlepszych albumów w swoim dorobku. Połączył niezwykłą wrażliwość na czarne funkujące brzmienia z gitarową, rockową wirtuozerią. Każda piosenka zniewala przebojowością, jest przepojona emocjami, szalenie zmysłowa, a jednocześnie – co niezwykłe we współczesnym popie – stanowi żarliwe wyznanie wiary. Rytmiczne motywy podrywają do tańca, a milesowskie, jazzujące tematy relaksują.