Przygotowywał specjalne kolekcje biżuterii dla rodziny prezydenta Ignacego Mościckiego, która od lat mieszka w Stanach Zjednoczonych. O Marku Ostaszu niewiele też można się dowiedzieć na jego stronie www.ostaszdesign.pl. Jednak w internetowych wyszukiwarkach pojawiają się dziesiątki artykułów o jego biżuterii i pracowni w najlepszej części Manhattanu – przy Rockeffeller Center.
Nim jednak Marek Ostasz tam trafił, skończył Akademię Rolniczą w Lublinie. – Bo był tam świetny zespół tańca ludowego – zdradza. A wtedy to taniec był jego pasją.
O tym, że został jubilerem, zdecydował przypadek. Wyjechał do USA na chwilę, bo chciał zobaczyć Statuę Wolności i odwiedzić kolegę z zespołu. A że m.in. poznał tam przyszłą żonę, postanowił zostać.
– Zastanawiałem się tylko, co będę robić, i wtedy wpadło mi w ręce ogłoszenie o nauce obsadzania kamieni w złocie i jubilerstwa – opowiada. Miał szczęście – szybko zaczął pracować m.in. dla Cartiera i popularnych w Nowym Jorku braci z Armenii. To oni wyjaśnili mu, że Ostasz oznacza po turecku „czysty kamień”. Pod koniec lat 90. otworzył własną firmę. Jednak wtedy szczęście na chwilę się odwróciło.
– Po zamachu na WTC ludzie zaczęli wycofywać zamówienia, branża przeżywała załamanie. Postanowiłem więc coś zmienić. Zacząłem robić rzeczy bardzo drogie, na zamówienie, dla bardzo zamożnych klientów – opowiada Ostasz. I to był strzał w dziesiątkę.