Wczorajszy koncert był czwartą wizytą amerykańskich metalowców w Polsce. Ten powstały w 1993 roku zespół to już legenda dla fanów ciężkiego brzmienia. Ich wczesne albumy – „Korn”, „Life is Peachy” czy „Follow the leader” stanowią kanon nowoczesnego metalu. Cechy charakterystyczne zespołu to ciężkie, przytłaczające brzmienie, oparte na nisko nastrojonych gitarach oraz śmiałe eksperymenty z hip-hopem czy elektroniką.

Koncert rozpoczęło „Intro” z najnowszej płyty. Później niczym walec przez głowy fanów przetoczyły się kolejne utwory. Charyzmatyczny wokalista Johnathan Davis dawał z siebie wszystko śpiewając, melorecytując i posługując się typowym dla metalowych wokalistów growlingiem. Zachęcał publiczność do zabawy okrzykami w rodzaju „Why are you so fuckin” „quiet?!”. Podczas półtoragodzinnego koncertu publiczność usłyszała wszystkie największe hity zespołu.

Warszawskim fanom bardziej przypadły do gustu starsze utwory z repertuaru grupy. Zespół wiernie odtwarzał bogate aranżacje znane z płyt. Na scenie oprócz klasycznego rockowego składu pojawił się dodatkowy zestaw perkusyjny oraz syntezator. Elektronika we współczesnym rocku to już norma, jednak Korn wykorzystuje ją niezwykle udanie. Pomiędzy kolejnymi porcjami czadu właśnie elektroniczne wstawki budowały nastrój wieczoru.

Korn jest znany z bogatej oprawy scenicznej swoich występów. Tym razem było jednak dość skromnie. Jedynie stroboskopowe światła zzsynchronizowane z muzyką potęgowały atmosferę utworów. Zespół zaprezentował doskonały sceniczny show, po raz kolejny udowadniając swój profesjonalizm. Jako support wystąpiły Flyleaf i Deathstars.