Matchbox znaczy pudełko od zapałek. Nazwa jest bezpośrednio związana z historią tego resoraka. W 1953 r. Brytyjczyk Jack Odell, współwłaściciel firmy Lesney robiącej odlewy metalowe, opracował formę do odlewu karety królowej Elżbiety II. Przy okazji koronacji sprzedał ponad milion miniaturowych karet. Prawdziwego bodźca do produkowania małych pojazdów na szeroką skalę dała mu jednak jego córka. Jej koleżanki i koledzy często przynosili do szkoły swoje ulubione zabawki. Musiały być niewielkich rozmiarów, aby mogły się mieścić w kieszeni. Z obawy przed ich uszkodzeniem przenoszone były w pudełkach po zapałkach. Kiedy Odell w wolnej chwili zrobił córce maleńki model walca drogowego i ona zaniosła go w pudełeczku do szkoły, okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Absolutnie wszystkie dzieci chciały mieć taką zabawkę. Powstała więc słynna seria 1-75, a sukces małych zabawek w kartonikach przypominających pudełka od zapałek przeszedł wszelkie oczekiwania. Staranne odlewy i efektowne opakowania stały się znakiem firmowym Lesneya.
Kolejka piko, jedyny chyba produkt NRD, który przebił się również na zachodzie Europy i dobrze sprzedaje się na świecie do dziś, 50. urodziny obchodziła w 1999 r. Jej pierwszy model wystartował w 1949 r. na Targach Lipskich i od razu zrobił furorę. Zestaw składał się z lokomotywy spalinowej, wagonów typu D i blaszanych szyn. Całość zapakowana była w drewnianą skrzynkę o przesuwanym wieczku, z namalowanym na nim obrazkiem. Dziś zestawy w takich pudełkach cenione są najwyżej na rynku kolekcjonerskim. W 1951 r. kolejka piko została wyposażona w gadżety – zwrotnicę i transformator – które sprawiły, że chciał się nią bawić także tata. W tym momencie piko przestała być zabawką. To już prawdziwy mały pociąg. Firma dba o to złudzenie, wiernie odzwierciedlając w miniaturze również współcześnie kursujące po świecie pojazdy szynowe, w tym elektrowozy i TGV.
Najmłodszą z tej trójki, rówieśnicą lego, jest Barbie. Tę ikonę kultury masowej stworzyła w 1958 r. Ruth Handler na podstawie niemieckiej lalki Lilly przeznaczonej dla dorosłych. Nazwa jest zdrobnieniem od imienia córki Ruth, Barbary, dla której kupiła egzemplarz Lilly podczas pobytu w Europie. Pełne nazwisko lalki to Barbara Millicent Roberts i jest ono tylko częścią wymyślonej biografii, w której występują między innymi chłopak Ken i przyjaciółka Teresa. Mimo swej popularności lalka ta jednak nie wzbudza kolekcjonerskich emocji na internetowych forach i nie ma fanklubów. Z Barbie się wyrasta.
Adam Bohra, 36 lat, grafik, mieszka w Koszalinie
Pierwszego resoraka matchbox dostałem, gdy miałem pięć lat. Był to renault 17, rocznik 1977. Potem były następne i następne. Byliśmy z bratem w uprzywilejowanej sytuacji, bo nasz tata pływał na statkach i miał łatwy dostęp do zabawek, których nie było w komunistycznych sklepach. W stosunkowo krótkim czasie mieliśmy więc ok. 70. wspaniałych samochodzików. Wypełniały cały regał. Za równo ustawionymi w rzędach żelaźniakami stały pudełka, które wydawały nam się tak kolorowe i ładne, że żal było wyrzucać. Regał ten był obiektem westchnień wszystkich naszych kolegów. Nie wyrosłem z matchboksów. Chociaż, jak trafiły na dno szafy na okres liceum i studiów, wróciły w wielkiej chwale, gdy urodził mi się pierwszy syn. Nie dość, że odkurzyłem stare zabawki, to jeszcze zacząłem szukać przez Internet innych modeli. W nowe-stare hobby wciągnął się też mój brat. Gromadzimy autka tylko z lat 70. i 80., choć wiemy, że są starsze, kolekcjonersko wartościowsze. Ale nie kojarzą się nam z dzieciństwem. Synom kupuję matchboksy produkowane obecnie. Moich nie ruszają. Wiedzą, że to zabawki taty. Na czym polega ich fenomen? Nie wiem. Są solidnie wykonane i mają duszę.