Steve miał cztery lata, gdy potrącił go autobus. Rezultat — pęknięcie czaszki. Minęły kolejne cztery lata i tym razem chłopca uderzył samochód. Skończyło się na kilku siniakach i rozcięciach.
Po tych wypadkach miewał w dzieciństwie koszmary. — Moje palce utknęły w ogrodzeniu, a z drugiej strony nadchodził pies — opowiadał o swoim śnie dziennikarzowi „The New Yorkera” w 2005 r. — Nie mogłem uwolnić ręki. Pies zawsze mnie dopadał.
Nic dziwnego. W życiu przyszłego aktora wszystko zapowiadało, że będzie miał pecha. Urodził się w piątek 13 grudnia 1957 r. Jego ojciec marzył o pracy kamerzysty i oświetleniowca w telewizji. Niestety, żona nie zgodziła się na przeprowadzkę z Brooklynu do Wirginii. I skończył jako śmieciarz w miejskim zakładzie oczyszczania.
Nieśmiały, wrażliwy nastolatek często był świadkiem kłótni rodziców. Choć ich kochał, chciał się wyrwać w świat. — Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym żyć, gdybym nie został aktorem — wspominał w rozmowie z „The New Yorker”. Dla Buscemiego, który chłonął filmy w telewizji i chętnie odgrywał skecze w domu oraz szkole, marzeniem stało się Hollywood.
Jednak po skończeniu szkoły ogarnęło go uczucie pustki. Miał wrażenie, że nic już go nie czeka. Nic się nie wydarzy. Zwłaszcza że ojciec nie pochwalał jego planów aktorskich. Wolał, żeby syn zapewnił sobie stabilną przyszłość. Buscemi zdał więc egzamin na strażaka, pracował w zawodzie przez cztery lata. Ale mimo to był zdeterminowany, by spróbować sił w przemyśle filmowym. I tu pomocny okazał się wypadek z autobusem.