Gdy biegniesz bez końca, stoisz w miejscu

Miłosz Brzeziński, psycholog, trener personalny, opowiada o tym, jak pracować, żeby nie zwariować

Aktualizacja: 04.07.2008 10:48 Publikacja: 04.07.2008 01:42

Gdy biegniesz bez końca, stoisz w miejscu

Foto: Corbis

Rz: Napisał pan trochę prowokacyjną książkę – o tym, jak się obijać w pracy, jak awansować, nie będąc najlepszym. Można polemizować już z dedykacją: „Wszystkim, którzy zmieniają coś w swoim życiu, i dlatego czeka ich wspaniała przyszłość”. Zmiany bywają trudne, czasem destrukcyjne.

Miłosz Brzeziński:

Prowokacyjną książkę? Raczej pokazującą, że życie w pracy jest dość proste i nawet piękne, dopóki nie zacznie się go bez sensu komplikować. A co do zmian, zakłada się, że są rzeczą pozytywną. Oczywiście nie da się wprowadzić takiej zmiany, która nie przyniesie, prócz zysków, strat (nawet gdy kupujemy sobie psa albo kota, ponosimy tego konsekwencje). Trzeba tylko umieć odpowiednio do tych strat podejść lub je zwyczajnie zbagatelizować.

Zmiana jest tak naprawdę jedyną, i w życiu, i w biznesie, rzeczą stałą.

Twierdzi pan, że stagnacja, również w pracy, jest naszym największym wrogiem.

Tak. Bo jeśli będziemy próbowali uparcie robić cały czas to samo, będziemy wypadać coraz gorzej. W kontekście pracy i biznesu mówi się o tzw. efekcie czerwonej królowej z „Alicji w Krainie Czarów” – aby stać w miejscu, trzeba bardzo szybko biec. Sytuacja na rynku zmienia się tak błyskawicznie, że myślenie o tym, że da się cały czas tak samo funkcjonować, jest fikcyjne i zgubne. Ciągle musimy podejmować decyzje w kierunku zmian. Pytanie tylko – jakie?

A więc jakie?

Człowiek osiąga sukces wtedy, gdy lubi swoją pracę. Jest dla mnie spełnioną zawodowo osobą fryzjer, który realizuje z pasją swój fach, a przegranym profesor fizyki kwantowej, jeśli ta fizyka nie daje mu satysfakcji. Nie ma więc znaczenia to, czym się człowiek zajmuje, lecz to, czy wie, czym chce się zajmować. To połowa sukcesu. Potem trzeba próbować robić to, co się lubi.

Są takie rzeczy, w które się wprost zatapiamy i tracimy poczucie czasu. Takiej pracy każdemu życzę. Wówczas chce się być coraz lepszym w swoim zawodzie.

Jeśli ktoś siedzi w pracy tylko dlatego, że czeka na emeryturę, to nie pójdzie na trudne spotkanie z klientem czy kontrahentem, chociażby dlatego, by się nie stresować. Człowiek z pasją zaryzykuje. Nawet jeśli dostanie po głowie, nie przejmie się porażką, tylko wyciągnie z niej wnioski i będzie próbował następnym razem rozwiązać problem lepiej. Dziś popełnianie błędów postrzegane jest źle, jako coś nieeleganckiego...

Błędy są po prostu nieprofesjonalne.

Tak, ale jest to jednocześnie coś naturalnego. I uczącego. Zauważmy, że człowiek na ogół nie popełnia dwa razy tego samego błędu. Trzeba ich trochę popełnić, by osiągnąć mistrzostwo. Z osiąganiem wysokiego poziomu zawodowego jest jak z jazdą na rowerze. Najpierw zalicza się kilka upadków, potem bolą wszystkie mięśnie (łącznie z żuchwą, nie wiedzieć czemu), aż w końcu odkrywamy, że możemy pokonywać szybko długie dystanse bez większego wysiłku. Umiemy oszczędnie wykorzystywać swoje mięśnie i energię. Analogicznie jest w pracy. Do pierwszego spotkania z kontrahentem przygotowujemy się bardzo solidnie, wkładamy w nie dużo wysiłku. Do drugiego, podobnego, już mniej. Sprawdzamy, jaka jest minimalna wartość naszego przygotowania, żeby to spotkanie również zadziałało.

I to jest dobre?

Oczywiście! Jakbyśmy się do wszystkiego, co robimy, niezwykle przykładali, na nic nie mielibyśmy czasu. Poszukiwanie strategii optymalnej jest dla mózgu mistrza naturalną czynnością.

Ale ludzie usatysfakcjonowani zawodowo narzekają najczęściej właśnie na brak czasu. Amerykański doradca biznesowy Brian Tracy, którego pan również cytuje w swojej książce, pisał: „Jeśli uważasz, że masz bardzo mało czasu w życiu, i odkładasz myślenie o zmianie na moment, gdy będziesz miał więcej czasu – zapomnij. Nigdy już nie będziesz mieć więcej czasu”. To mało pocieszające.

Dla mnie to jedna z lepszych wiadomości. Bo tu między wierszami jest napisane, że czasu nikt nie może mi dać ani zabrać. To ja mam pełną kontrolę nad tym, co z nim zrobić i jak go wykorzystać.Dziś, obejmując stanowiska, uczymy się, że aby więcej zarobić, należy coraz lepiej i coraz szybciej wykonywać swoją pracę. Nie nabywamy jednak ważnej umiejętności, jaką jest selekcjonowanie zadań. Zresztą, gdzie mamy się tego nauczyć? W szkole trzeba odrobić wszystkie lekcje, a na szóstkę nawet więcej. Na studiach podobnie. W pracy najczęściej nawet nie mamy władzy, by czegoś nie zrobić. W związku z tym, by awansować, próbujemy wciąż więcej i szybciej, ale to niemożliwe. Nie wyrabiamy się w czasie przeznaczonym ustawowo na pracę.A wymagająca korporacja nie ma litości. Nie spotkałem się jeszcze z takim stwierdzeniem w biznesie: „O, on tak dużo pracuje, tak wiele robi dla naszej organizacji, musimy go odciążyć, by pracował mniej”. Przeważnie nikt w korporacji nie poczuwa się do odpowiedzialności za taką przepracowaną osobę. Ostatecznie organizacja przeżuje i wypluje takiego pracownika. Zamiast awansować, będzie musiał poszukać sobie innej posady.

Co robić, by do tego nie doszło?

Trzeba nabyć umiejętność odrzucania pewnych zadań. Inne wykonywać w najkorzystniejszej dla siebie kolejności. Jeszcze inne scedować na kogoś. Tak rodzą się najlepsi menedżerowie i tacy ludzie awansują. Krótko mówiąc – warto odpowiadać sobie na pytanie: czego, z tego co mam do zrobienia, nie muszę robić, by i tak osiągnąć to, co zamierzam.

Przekonuje pan też, że nie awansują najlepsi, ale ci, o których ktoś powiedział, że są najlepsi.

Tak jest najczęściej. Awansują ci, o których ktoś powiedział, że są w porządku. Lub są czyimiś wujkami, siostrami itd. I może tak być, że są akurat najlepsi, ale wcale nie musi. Jedynym wyznacznikiem awansu jest bowiem to, czy ktoś kogoś zaproponuje czy nie. Dlatego tak ważny jest osobisty PR. W Polsce się przyjęło, że człowiek powinien inwestować 70 proc. w swoją wiedzę, a 30 proc. w wizerunek. Ja bym jednak postawił więcej procent na PR. Nie kosztem wiedzy oczywiście. Nie chodzi bowiem tylko o to, by wyglądać elegancko, a zamiast mózgu mieć gazobeton. Wówczas powstaje taki twór, o którym się mówi, że jest debilem salonowym, i kiedy człowiek próbuje z nim porozmawiać, musi się skonfrontować z próżnią. Ale wizerunek, rzekłbym nawet autopromocja, jest ważny. Cóż bowiem z tego, że ja wiem, jak uratować światową gospodarkę, jeśli nikomu o tym nie powiem i nikt nie pozwoli mi wystąpić na trybunach?

Proszę wyjaśnić, co to jest efekt zielonej brody.

Efekt zielonej brody wziął się z teorii Dawkinsa, który stwierdził (pozwolę sobie na kolokwialną generalizację tezy), że człowiek jest tylko opakowaniem dla genów, a genom nie chodzi o nic innego jak o to, by takich genów jak one było jak najwięcej. I to nas napędza. Więc jeżeli mi wyrośnie zielona broda i zobaczę u kogoś, kogo spotkam na swojej drodze, taką samą zieloną brodę, jest całkiem prawdopodobne, że zaczniemy się lubić, a nawet wzajemnie ochraniać. Nasze geny o siebie dbają. W biznesie wielu ludzi, którzy awansują, próbuje się upodobnić (intuicyjnie lub z wyrachowania) do osoby, od której wiele zależy, lub próbuje znaleźć wspólne z nią tematy i zainteresowania.

Mówi pan, jak awansować, przestrzega przed stagnacją, a jednocześnie stwierdza, że ważny jest też ten czas, w którym stoimy w miejscu, nie robimy postępów. Dlaczego?

Bo to jest naturalny proces. Czas, w którym stoimy w miejscu, to moment, w którym następuje pewna przebudowa w głowie. Nauczyliśmy się czegoś, zrobiliśmy postęp i nagle stop. Nie można zrobić kroku dalej. Mózg potrzebuje czasu na rozbudowę kolejnych nawyków i połączeń neuronalnych, żeby mógł śmignąć szybciej. Nie da się rozwiązać problemu korków w Warszawie, nie zmieniając systemu ulic, więc dobudowuje się nowe i modyfikuje stare. Mózg potrzebuje czasu na zrobienie tego samego z neuronami.

Ten okres może trwać długo i wielu ludzi właśnie wtedy poddaje się i traci motywację. Porzuca zadanie, naukę etc. Niepotrzebnie. Trzeba się „docisnąć”, próbować, ćwiczyć głowę. W końcu otwarte zostaną nowe ulice i znowu wskoczymy na wyższy poziom.

Jak przetrwać w pracy do piątku i czy rzeczywiście powinniśmy się w niej obijać?

Jeśli ktoś nie może przetrwać w pracy do piątku, powinien poszukać innej, bardziej satysfakcjonującej.

Co do obijania... To sztuka. Nie polega bowiem na tym, by wziąć papierosa, wyjść przed budynek i tam rozmyślać albo rozmawiać o pracy. Jesteśmy wówczas równie, a nawet bardziej zmęczeni, niż gdybyśmy tylko pracowali, bo głową i tak jesteśmy w pracy. Obijanie się to całkowite oderwanie myśli od pracy i pozwolenie im na swobodne podryfowanie w jakimś miłym kierunku. Nawet kwadrans takiego wyciszenia niezwykle regeneruje i pozwala potem na lepszą koncentrację. Tak możemy się obijać.

- Andrzej Bubrowiecki,

„Popraw swoją kreatywność” Wydawnictwo Muza, 2008

- Peter J. Frost „Toksyczne emocje w pracy i jak można sobie z nimi radzić” CeDeWu, 2008

- Anne Bruce

„Zostań swoim mentorem” Microsoft Press, 2008

- Maria Gemma Seanz „Zarządzanie emocjami. Klucze do sukcesu w przedsiębiorczości” Wydawnictwo Sadome, 2007

Rz: Napisał pan trochę prowokacyjną książkę – o tym, jak się obijać w pracy, jak awansować, nie będąc najlepszym. Można polemizować już z dedykacją: „Wszystkim, którzy zmieniają coś w swoim życiu, i dlatego czeka ich wspaniała przyszłość”. Zmiany bywają trudne, czasem destrukcyjne.

Miłosz Brzeziński:

Pozostało 97% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
Koreanka Han Kang laureatką literackiego Nobla. Wiele łączy ją z Polską
Kultura
Holandia: Dzieło sztuki wylądowało w koszu. Pomylono je ze śmieciami
Sztuka
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie coraz bliżej
Kultura
Jubileuszowa Gala French Touch La Belle Vie! w Warszawie