RZ W animacjach biorą dzisiaj udział największe gwiazdy kina. Niektórzy robią to dla własnych dzieci, inni dla pieniędzy, nie oszukujmy się – niemałych, jeszcze inni mówią o prawdziwej wolności, jaką mają przed mikrofonem. Co panią skłoniło do przyjęcia propozycji ze studia DreamWorks?
Trzeba iść z duchem czasu. Ludzie, którzy nie przyjmują do wiadomości istnienia Internetu, tracą kawałek siebie. Artyści, którzy zamykają się na nowe technologie i nowe środki przekazu, więdną. To jasne, że warto być wiernym sobie, ale owa wierność nie może oznaczać zamknięcia i zastoju. Animacja jest tą częścią kina, która robi ostatnio zawrotną karierę. Za jej pomocą coraz więcej można widzom przekazać. Udoskonala się technika, urozmaicają tematy. Ja w „Kung Fu Pandzie” przeżyłam wspaniałą przygodę.
Jak wyglądały pani przymiarki do roli węża Vipera?
Kiedy pierwszy raz weszłam do studia, od razu znalazłam się wśród niezliczonej liczby rysunków rozwieszonych na wszystkich ścianach. Dostałam kilka stron tekstu, pokazano mi również maleńki fragment sceny z moją bohaterką. To był szok. Nigdy przedtem animatorzy nie osiągnęli w kinie takiego efektu. Viper ślizgała się po podłodze, jej ruch był absolutnie perfekcyjny i wiarygodny. Próbowaliśmy różne wersje głosu – od zabawnego, wręcz farsowego, aż do poważnego. Potem zresztą, w miarę rozwoju prac, dokonywaliśmy wielu korekt. Film powstawał pięć lat, nasze postacie ewoluowały.
Czy to doświadczenie było ciekawe dla pani jako aktorki?