Tytuł „Matrimonio con variazioni” sugeruje, że dzieło ma ze 300 lat. Znacznie lepsza byłaby polska wersja „Małżeństwo z wariacjami”, bo utwór kpi z obyczajowej swobody XX-lecia międzywojennego. I absolutnie nie jest poważną operą. To żart z pogranicza teatru i kabaretu, ozdobiony awangardową – na swe czasy – muzyką.

Kompozytor Józef Koffler był pierwszym polskim dodekafonistą, podążał śladem rewolucjonistów XX-wiecznej sztuki. Skoro jednak w odrodzonej po zaborach Polsce Karol Szymanowski uważany był za kompozytora zbyt nowatorskiego, nie mógł liczyć na uznanie. Szacunkiem cieszył się za to jako pedagog. Za okupacji się ukrywał, nie trafił do getta, ale gestapo aresztowało go wiosną 1944 r. Jak zginął, nie wiadomo.

Część jego kompozycji udało się odnaleźć, na jedyny utwór sceniczny z 1932 r. trafiono w latach 90. w berlińskim archiwum. Dzieło było niekompletne, z niemieckim librettem i w formie tzw. wyciągu fortepianowego. Rekonstrukcja podjęta na zamówienie Warszawskiej Opery Kameralnej zajęła kilkanaście lat. Joanna Kulmowa napisała nowy tekst, dając tytuł „Matrimonio con variazioni”. Edward Pałłasz uzupełnił braki w partyturze i rozpisał całość na niewielką orkiestrę.

Oboje wykonali wspaniałą pracę. Zwiewna instrumentacja Pałłasza wydobywa cały urok muzyki Kofflera. Dansingowe rytmy lat 30. splatają się z barokowymi cytatami, proste melodie – z wyrafinowanymi pomysłami harmonicznymi. Dowcipny tekst Joanny Kulmowej jest pełen literackich smaczków. To historia biura matrymonialnego, kojarzącego pary w chwilowe związki.

Reżyserka Romana Angel starała się stworzyć dynamiczne widowisko łączące śpiew, taniec i aktorską grę. Tak się stało, ale ugrzęzła w połowie. Matrymonialną komedię Kofflera można by bardziej zdynamizować, wyostrzyć, nie bojąc się nawet pewnej wulgarności, nawiązującej do atmosfery niemieckich kabaretów. I warto byłoby pełniej wykorzystać komediowy talent Jerzego Mahlera w roli szefa biura. Muzyka Kofflera na tym by skorzystała.