Polskie plaże ciągną się wzdłuż wybrzeża przez 500 km. Są jednak tak wąskie – nie więcej niż 100 metrów szerokości – że ich łączna powierzchnia to tylko 20 km kwadratowych. To tyle, ile duży park. Trudno sobie wyobrazić, że taką powierzchnię odwiedza co roku 8 mln ludzi. Dla porównania: potężny Kampinoski Park Narodowy (357 km kw.) odwiedza tylko 500 tys. osób rocznie. Warszawę (500 km kw.) zamieszkuje jedynie 2 mln ludzi. Badacze są zdania, że tylko twarde ziarna kwarcu, z których zbudowany jest piasek, mogą przetrwać tak intensywne wydeptywanie. Nie podołałaby temu żadna inna nawierzchnia.
[srodtytul]Wolimy skupiska[/srodtytul]
Naukowcy z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie od lat przyglądają się zachowaniom człowieka na plaży. W badaniach plażowicze deklarowali potrzebę izolacji i intymności. Uwielbiali też ponoć kontakt z dziewiczą naturą nieskażoną "muzyką" z głośników i piwem w plastikowych kubkach. Nie potwierdziły tego wyniki późniejszych obserwacji.
– Polacy gromadzą się na plaży w gęstych skupiskach, nie dalej niż 200 m od najbliższego zejścia – mówi prof. Jan Marcin Węsławski z Instytutu Oceanologii. – Panuje tam tłok, ale i jest też infrastruktura plażowa, którą, jak widać, lubimy. Jesteśmy w tym podobni do Niemców i czarnoskórych mieszkańców RPA. Im też nie chce się iść po gorącym piasku, by znaleźć odosobnienie.
Profesor Węsławski twierdzi, że mniej wygodni są Skandynawowie i biali mieszkańcy RPA. Ci plażują w rozproszeniu. Cenią sobie maksymalny dystans, nawet kosztem długiej wędrówki wzdłuż wybrzeża.