Wejście na wysokie trzecie piętro strasznie męczy. Na młodym człowieku nie robi to zupełnie wrażenia - śpi na dnie fotelika samochodowego pod warstwami śpiochów i kombinezonów, wszak temperatura powietrza daleka jest od 37 stopni Celsjusza. Zdejmuję kurtkę, chcę się położyć i choć na chwilę zamknąć oczy. Wizyta w - podobno - renomowanym szpitalu o wysokim stopniu referencyjności nadszarpnęła moje nerwy (oni chyba nie słyszeli, co to znaczy "Rodzić po ludzku").
Maluch cierpliwie znosi wyjmowanie z kolejnych warstw. Trzeba go przewinąć. Mąż patrzy na mnie błagalnie. - Przecież byłeś prymusem w szkole rodzenia! - śmieję się, ale rozkładam matę do przewijania i zajmuję się synkiem. Jest taki malutki! Trochę rozumiem męża - wydaje mi się, że lalki treningowe w szkole rodzenia były większe.
W pierwszy wieczór fundujemy synkowi "dzień dziecka". Rano myła go położna (pod kranem!), a poza tym i ja, i mąż jesteśmy wykończeni - czekanie na wypis i podróż w korkach do domu (wiadomo, stolica!) zrobiły swoje. Kładziemy synka w kołysce i już mamy iść napić się spokojnie herbaty, kiedy młody daje znać, że jest głodny. Po karmieniu - przewijanie. Układanie w kołysce i... już? Po kilku łykach herbaty (to naprawdę już dwie godziny?) synek znowu jest głodny. Karmienie, przewijanie, układanie. Herbata jest zimna.
Pierwszy wspólny ranek w domu - czuję się jak zombie: syn budził się idealnie co dwie godziny: 22, północ, 2, 4, 6... Czy tak już będzie zawsze? Na szczęście postraszył nas tylko i następnej nocy budził się już tylko dwa razy.
Dzień upływa w rytmie karmienia. Odpoczywamy wszyscy troje. Leżymy w naszym, wcale nie takim dużym, jak się teraz okazuje, łóżku. Wiem, że powinnam spać wtedy, kiedy synek, ale nie mogę: chcę się napatrzyć na te małe stópki i dłonie, uszka, nosek. Wyobrażam sobie, jak będzie, jak otworzy oczka i spojrzy, powie pierwszą samogłoskę czy wykona bardziej skoordynowany ruch. Na twarzy męża widzę mieszaninę zachwytu i strachu: - A co będzie, jeśli zrobię mu krzywdę? - mówi. - Niby położna mówiła, że niemowlę nie tak łatwo jest zepsuć, ale...