Aktorstwo polega głównie na czekaniu

Z Markiem Bukowskim rozmawia Małgorzata Piwowar

Publikacja: 12.11.2009 16:41

Marek Bukowski

Marek Bukowski

Foto: materiały prasowe

[b]Rz: Lubi pan być szefem?[/b]

[b]Marek Bukowski:[/b] Chodzi o Grzegorza, którego gram teraz w serialu „Przystań”? Owszem, postać jest mi bliska, bo to facet z zasadami, który wie, czego chce. Skaleczony przez życie, ale wciąż gotowy na nowe wyzwania, przygodę, przyjaźń, poznawanie ludzi. Jesteśmy do siebie podobni. A szefem nie tyle lubię być, co może umiem, kiedy trzeba.

[b]Co skłoniło pana do powrotu do aktorstwa?[/b]

Reżyser Filip Zylber. Jemu nie odmawiam, po prostu. Po raz pierwszy pracowaliśmy razem wiele lat temu przy „Pożegnaniu z Marią”. Efekt współpracy uważam za arcydzieło, choć niespecjalnie wówczas zauważone. Potem, gdy pauzowałem, zastanawialiśmy nad możliwością kolejnej wspólnej realizacji, ale jakoś wszystko się rozmywało, aż do „Przystani”. Wyszła zgrabna lekka historia, w której jest wszystkiego po trochu, jak w życiu. W sam raz na deszczowe jesienne dni. Widzom też się podoba, skoro są tak dobre wyniki oglądalności.

[b]To ciekawe, że w pierwszej kolejności pochwalił pan oglądalność. I to mówi twórca kina niezależnego.[/b]

Dużo się zmieniło przez ostatnie lata na świecie, a więc także w kinie i sztuce. Jeszcze kilka lat temu wielu oburzało się, że aktorzy grają w reklamach, a dziś nikt nie widzi w tym żadnego problemu. Także serial jako gatunek został dziś nobilitowany za granicą i w Polsce. Nie jest już traktowany jak przedsięwzięcie drugiego gatunku. O wiele więcej jest dziś możliwości uprawiania zawodu i każdy wybiera to, co mu odpowiada.

[b]Czy pański powrót jest tylko epizodem?[/b]

Wierzę, że nie. Przez tych kilka lat przerwy mój stosunek do aktorstwa trochę się zmienił. Na początku kariery zagrałem kilka bardzo ciekawych ról w wybitnych filmach, ale propozycje, które przyszły po nich, nie były już tak interesujące. Nie chciałem przyjmować propozycji serialowych, które systematycznie, co jakiś czas się pojawiały. Nie czułem postępu, nie rozwijałem się. Na początku spotkałem świetnych ludzi.

Oprócz Filipa bardzo wiele nauczyło mnie spotkanie z Andrzejem Barańskim. To też miało wpływ na moje decyzje i wybory. Poprzeczka została zawieszona wysoko, nie chciałem rozmieniać się na drobne. Wolałem poszukać czegoś innego, realizować się w innych dziedzinach. Teraz wracam do aktorstwa w dobrej formie, jak mi się wydaje. Dzięki tym paru latom przerwy, z jednej strony nabrałem dystansu do otaczającej mnie rzeczywistości zawodowej, z drugiej zaś mam nowe jakże ważne dla profesji aktora świeże spojrzenie na kolejne role.

[b]Lubi pan zmiany?[/b]

Tak. Nie lubię tkwić w miejscu.

[b]To znaczy, że znudziło już pana pisanie scenariuszy i produkowanie filmów?[/b]

Nie, robię wiele rzeczy równolegle. Kiedyś zawody były bardziej sformatowane. Jeśli ktoś był aktorem, to tym się zajmował przez całe zawodowe życie. Teraz jest inaczej.

[b]Dlaczego poszedł pan do szkoły teatralnej, a nie filmowej?[/b]

Kiedy miałem 18 lat, podejmowałem młodzieńcze, czyli instynktowne, a nie świadome decyzje. O zdawaniu do krakowskiej PWST w dużej mierze zdecydował sentyment do tego miasta. Równocześnie złożyłem papiery na historię sztuki we Wrocławiu, bo wydawało mi się mało prawdopodobne, bym się dostał do Krakowa. Brałem pod uwagę różne rozwiązania.

[b]To dlatego po skończeniu krakowskiej PWST nie pracował pan w ogóle w teatrze?[/b]

Od początku robiłem różne rzeczy, a aktorstwo było tylko jedną z nich. Poza tym w moim życiu wypadki zazwyczaj toczyły się tak szybko, że wskazywały drogę, którą należy podążać. Już na II roku kręciłem „Nad rzeką, której nie ma” z Andrzejem Barańskim. Wciągnęło mnie. Profesorowie nie robili mi trudności, także wtedy, gdy po pierwszym filmie pojawiła się od razu kolejna propozycja. Kiedy zaczynałem studia, Łódzka Wytwórnia Filmowa pracowała jeszcze pełną parą, gdy je kończyłem – była w rozsypce. Przełom lat 80. i 90. był początkiem zapaści polskiego kina. To także miało wpływ na moje decyzje. Urodziło mi się dziecko, zacząłem się rozglądać za jakimiś innymi możliwościami zarabiania pieniędzy.

[b]Czuł się pan rozczarowany, że po tak obiecującym debiucie i początku zauważonym prestiżową Nagrodą im. Cybulskiego nie przyszły ciekawe propozycje?[/b]

W ten zawód jest wpisana tymczasowość, niepewność. I ciężka robota, bo rzecz polega głównie na czekaniu – najpierw na rolę, a później na planie na rejestrację. To bardzo wyczerpujące. Żeby nie popaść w chorobę psychiczną, trzeba mieć alternatywne zajęcie, inne zainteresowania.

[b]Tyle że inne zawody, które pan po drodze wymyślił, też były związane z filmem.[/b]

Tak, poza przygodami biznesowymi wszystko było związane z filmem. Reżyserowałem, produkowałem, pisałem scenariusze. Ciekawe doświadczenia.

[b]Także pisanie odcinków takich telenowel jak „Lot 001”?[/b]

Na pewno była to nauka warsztatu, tak jak w przypadku odcinków „Miodowych lat”, czy scenariuszy programów telewizyjnych.

[b]Jakich?[/b]

To były bardzo różnorodne produkcje dla wielu stacji telewizyjnych.

[b]Nie przykładał pan do tego żadnej wagi?[/b]

Sporo tego było. Kiedyś pracowałem z żoną w Studiu A u Macieja Strzembosza i mieliśmy tam rozmaite zajęcia – recenzowaliśmy teksty, czytaliśmy scenariusze, pisaliśmy odcinki seriali, programów rozrywkowych, talk-show. Praca zarobkowa. Dla mnie i mojej żony Ewy była to kolejna lekcja, bo ani ona, ani ja nie skończyliśmy żadnej szkoły scenariuszowej. Musieliśmy się wszystkiego nauczyć sami.

[b]Samouk lepiej pisać potrafi niż profesjonalista?[/b]

W światowej kinematografii jest wiele przykładów ludzi, którzy nie kończyli szkół, a byli świetnymi aktorami, scenarzystami, reżyserami. To profesje, które w dużej mierze opierają się na talencie i potrzebie opowiedzenia czegoś istotnego. Oczywiście, są bariery warsztatowe, ale z drugiej strony w Polsce brakuje profesjonalnych scenarzystów, więc nie trzeba się wstydzić, że nie ma się perfekcyjnie opanowanego warsztatu.

[b]Był pan dumny z wyreżyserowania i wyprodukowania swojego pierwszego filmu „blok.pl”?[/b]

To był jeden z pierwszych obrazów kina niezależnego w Polsce. Powstał dzięki energii młodych ludzi, którzy chcieli razem coś zrobić. Było oczywiście wiele barier i ograniczeń, więc to, że doprowadziliśmy sprawę do końca, było na pewno sukcesem. Zyskaliśmy wiarę we własne możliwości i pokazaliśmy, że jeśli czegoś się naprawdę chce, musi się udać. W drugim filmie – „Sukces” nie byliśmy wprawdzie autorami scenariusza, ale wybraliśmy taki, który najtrafniej opowiadałby o współczesności i naszym środowisku. Bohater był wiekowo i mentalnie do mnie podobny, ale autobiograficznych wątków bym się nie dopatrywał.

Wiem, że teraz zrobiłbym już wiele rzeczy inaczej. Trzeba jednak dodać, że jest wciąż wiele projektów, których z różnych powodów nie udało się, niestety, zrealizować. Mam nadzieję, że ich czas jeszcze przyjdzie.

[b]Nie chciał pan zagrać w swoim filmie?[/b]

Co to, to nie. Za to stając po drugiej stronie kamery, inaczej spojrzałem na aktorów. Uświadomiłem sobie, ile ich kosztuje ta praca. Dopiero wtedy doceniłem ten zawód.

[b]Bywa pan niepokorny?[/b]

Raczej bezkompromisowy. Bardzo lubię mieć wszystko pod kontrolą i samodzielnie podejmować decyzje.

[b]Robi pan filmy dla siebie czy dla widzów?[/b]

Prawidłowa odpowiedź powinna brzmieć – dla widzów. Ale jednak na początku robię je dla siebie. Kino to możliwość tworzenia własnych światów od początku do końca. Bardzo kusząca.

[b]Myślał pan o pracy za granicą?[/b]

Tak, wielokrotnie. Od kilku lat próbuję zmontować międzynarodowy projekt filmowy, do którego napisaliśmy z Ewą scenariusz.

[b]A jak się panu podoba polskie kino?[/b]

Najbardziej lubię klasykę, w tym stare filmy Kawalerowicza, Morgensterna, Munka. Ostatnio z powodu nawału pracy mam pewne zaległości.

[b]To dziwne przy pańskich zainteresowaniach.[/b]

Po prostu jestem dość zajęty. W domu nie oglądamy telewizji. Mam dwoje dzieci i dużo pasji. Młodszy, 4-letni syn jest bardzo „energiczny” i w związku z tym bardzo absorbujący. Dzieciństwo trwa zbyt krótko, by je przegapić. Poza tym trochę podróżowaliśmy, zajmowaliśmy się kilkoma własnymi projektami. Ostatnio na przykład skończyliśmy pisanie projektu komedii romantycznej, na którą uzyskaliśmy stypendium Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej.

[b]A wasz „Otto Reder” zwyciężył w ubiegłorocznym konkursie zorganizowanym przez TVP na projekt filmu fabularnego i miniserialu na temat wypędzeń Polaków przez Niemców podczas II wojny światowej...[/b]

Zaczęło się banalnie. Ewa dowiedziała się, że taki konkurs został ogłoszony. A że interesujemy się sprawami Kresów – moja rodzina pochodzi z okolic Lwowa – postanowiliśmy spróbować. Decyzja była tym bardziej oczywista, że właśnie pracowaliśmy nad scenariuszem, którego tematyka była bardzo zbliżona do konkursowej. Nieoczekiwanie wygraliśmy. W tej chwili powstał już scenariusz tego filmu, to tzw. wielkie kino. Mamy nadzieję, że już niebawem rozpoczniemy z TVP prace nad realizacją „Otto Redera”.

To ważny film z wielu względów. Dotyka trudnej części naszej historii, a bohaterem jest dziecko, któremu przyszło żyć w wojennej rzeczywistości. To film, który powstanie z szacunku i podziwu dla tych wszystkich, którzy przeżyli piekło II wojny światowej. To jeden z niewielu obrazów dotyczących germanizacji dzieci Zamojszczyzny. Jestem przekonany o potrzebie realizacji takiego projektu. Wiele dzieci, które dotknęła krzywda germanizacji, przez całe życie walczyło same ze sobą o swoją tożsamość. Wierzę, że Otto Reder będzie hołdem i pamięcią dla nich wszystkich, a dla widzów ważnym i potrzebnym obrazem historycznym.

[b]Zastanawiał się pan, co będzie robił za dziesięć lat?[/b]

Niczego nie planuję. Działam instynktownie.

[ramka][b]Marek Bukowski[/b]

Ma 40 lat. Jest aktorem, scenarzystą, reżyserem, producentem. Po kilku latach przerwy wrócił do aktorstwa i obecnie widzowie mogą oglądać go w serialu „Przystań”, w którym gra Grzegorza, szefa grupy WOPR. Wcześniej uznanie przyniosły mu m.in. role filmowe – Tadeusza w „Pożegnaniu z Marią” w reżyserii Filipa Zylbera i Admirała w „Nad rzeką, której nie ma” Andrzeja Barańskiego. Jest absolwentem krakowskiej PWST, ale po jej ukończeniu nie grał w teatrze. W 1995 roku został laureatem prestiżowej Nagrody im. Zbigniewa Cybulskiego przyznawanej młodym obiecującym aktorom. Wyreżyserował i wyprodukował dwa filmy: „blok.pl” i „Sukces” opowiadające o naszej rzeczywistości. W ubiegłym roku wygrał konkurs TVP na projekt filmu fabularnego i miniserii telewizyjnej na temat wypędzeń Polaków przez Niemców podczas II wojny światowej. Współautorką zwycięskiego projektu „Otto Reder” jest jego żona Ewa Bukowska. Są rodzicami dwójki dzieci.[/ramka]

[i]Pogranicze w ogniu | 10.05 | kino polska | PIĄTEK

Przystań | 15.10 | TVP Polonia | SOBOTA

Przystań | 10.50 | TVP Polonia | PONIEDZIAŁEK

Przystań | 20.25 | TVP 1 | ŚRODA

Patrzę na ciebie, Marysiu | 21.30 | kino polska | WTOREK[/i]

[b]Rz: Lubi pan być szefem?[/b]

[b]Marek Bukowski:[/b] Chodzi o Grzegorza, którego gram teraz w serialu „Przystań”? Owszem, postać jest mi bliska, bo to facet z zasadami, który wie, czego chce. Skaleczony przez życie, ale wciąż gotowy na nowe wyzwania, przygodę, przyjaźń, poznawanie ludzi. Jesteśmy do siebie podobni. A szefem nie tyle lubię być, co może umiem, kiedy trzeba.

Pozostało 97% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla