Reklama

Sierotka Marysia i wampiry

Próbuję przyfastrygować do każdej z ulubionych książek dzieciństwa jakąś chwalebną zasługę

Publikacja: 21.04.2010 01:29

Sierotka Marysia i wampiry

Foto: Rzeczpospolita

Red

Ani mi to było w głowie w podstawówce, kiedy z płonącymi uszami czytałam „Mary Poppins”, „Tajemniczy ogród”, „Emila i detektywów”, „Zwierzoczłokoupiora”, „Muminki”, „Tomka Sawyera”, „Pippi Pończoszankę”, „Anię z Zielonego Wzgórza”... Dzisiaj wyraźnie widzę czytelny wzór. Rozpoznaję atrybuty, które zjednały moją nastoletnią przychylność tym, a nie innym, bohaterom. A więc: odwaga. A jakże! Dalej: wewnętrzna autonomia. Zamiłowanie do przygód na granicy awanturnictwa... Jednym słowem – walory deficytowe w życiu tchórzliwego chudzielca, jakim byłam. Książki stały się zastępczą sceną dla wyobrażonych wyczynów i sukcesów. I nawet jeżeli triumfy Pippi Langstrumpf były poza zasięgiem (z braku nadnaturalnej siły, skrzyni z dukatami, konia i małpy), to przecież pozostawało w nas poczucie, że: damy radę!

Ku zakłopotaniu dzisiejszych rodziców dzieciaki w bibliotekach ustawiają się w kolejkach po komercyjny kicz. A przecież mój spokój jest niezmącony – moda skończy się tak samo szybko, jak obowiązujący w tym sezonie fason spodni i butów. Mali czytelnicy wydestylują z lektur to, co jest odpowiedzią na ich lęki, poczucie wyobcowania. Mierne fabuły stracą powab.

Jakkolwiek niedorzeczna byłaby książka, pozostaje pożyteczna, dopóki czytana z entuzjazmem. Nawet papierowi herosi z zębami Draculi mają swoje zasługi... wzmacniają nawyk czytania, bez którego ani rusz, gdy już w czytelniku wykrystalizuje się gust i dojrzeje zmysł krytyczny.

A zatem – jeżeli nasze dziecko wzruszeniem ramion zbywa lektury, jakie mu podsuwamy, wtykając nos w popkulturowe koszmarki – odpuśćmy. Możemy biadolić, manifestować swoją dezaprobatę, ale pozwólmy czytać. Ryzyko jest niewielkie – być może zamiast wymarzonego czytelnika

Prousta wyrośnie pożeracz literatury klasy B. Ale to i tak więcej niż te przeszło 60 procent Polaków nieczytających wcale. Kapitulanctwo? Nie. Strategia przetestowana na dzieciach (własnych i cudzych).

Reklama
Reklama

[i]Joanna Olech, autorka i ilustratorka książek dla dzieci, publicystka. Z wykształcenia graficzka. Od 2007 r. w zarządzie Sekcji Polskiej International Board on Books for Young People (IBBY). Wydała m.in. „Dynastię Miziołków”,„Gdzie diabeł mówi... do usług” [/i]

Ani mi to było w głowie w podstawówce, kiedy z płonącymi uszami czytałam „Mary Poppins”, „Tajemniczy ogród”, „Emila i detektywów”, „Zwierzoczłokoupiora”, „Muminki”, „Tomka Sawyera”, „Pippi Pończoszankę”, „Anię z Zielonego Wzgórza”... Dzisiaj wyraźnie widzę czytelny wzór. Rozpoznaję atrybuty, które zjednały moją nastoletnią przychylność tym, a nie innym, bohaterom. A więc: odwaga. A jakże! Dalej: wewnętrzna autonomia. Zamiłowanie do przygód na granicy awanturnictwa... Jednym słowem – walory deficytowe w życiu tchórzliwego chudzielca, jakim byłam. Książki stały się zastępczą sceną dla wyobrażonych wyczynów i sukcesów. I nawet jeżeli triumfy Pippi Langstrumpf były poza zasięgiem (z braku nadnaturalnej siły, skrzyni z dukatami, konia i małpy), to przecież pozostawało w nas poczucie, że: damy radę!

Reklama
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Kultura
Lech Majewski: Mamy fantastyczny czas dla plakatu. Nie boimy się AI
Reklama
Reklama