Tegoroczny festiwal miał przynieść rehabilitację instrumentu odrzuconego przez awangardę poprzedniego stulecia, która fortepian traktowała lekceważąco. I oto wiek XXI znów staje się czasem dominacji klawiatury – twierdzi dyrektor Warszawskiej Jesieni Tadeusz Wielecki.
Fortepian zajął więc poczesne miejsce na każdym koncercie, często nawet w liczbie zwielokrotnionej, jak w wieczorze inauguracyjnym, kiedy przypomniano m.in. piękne „Omaggio” na cztery fortepiany z orkiestrą Tomasza Sikorskiego z 1987 r.
To była muzyka delikatnych klimatów, ale już z innej epoki. Kompozytorzy dnia dzisiejszego to inżynierowie akustycy, w fortepianie interesuje ich sam dźwięk: czysty lub przetworzony, zwielokrotniony komputerowo. Szukają brzmień nienaturalnych, wręcz ekstremalnych. Te zabiegi pozbawiają muzykę rzeczy najistotniejszej: emocji.
Fortepian zmienia się również wizualnie, najnowszy model to Yamaha disklavier. Ten, na którym improwizował Szábolc Esztényi, miał pudło z jasnego drewna, a klapę z przezroczystego pleksi. Najważniejsze jest jednak sprzęgnięcie go z komputerem, co umożliwia nie tylko zmianę barwy czy wysokości dźwięków, ale i grę bez pianisty.
Wielu kompozytorów fascynuje ta niewidzialna siła naciskająca klawisze jak w utworach Clarence’a Barlowa. Czyż jednak nie jest to w gruncie rzeczy powrót do przeszłości? Disklavier różni się od pianoli sprzed ponad 100 lat tym, że muzyka powstaje dzięki programom komputerowym, nie za sprawą wałków z perforowaną taśmą. W obu przypadkach mamy do czynienia z muzyką mechaniczną. Sztukę tworzy zaś żywy człowiek, to on odciska na niej swą osobowość.