Nie tylko na amerykańskiej scenie hiphopowej – w ogóle. Tym większym zaskoczeniem był fakt, że na piątkowym koncercie w Stodole przywitała go grupka fanów wypełniających salę może w jednej piątej. Dobrze jednak wiedzieli, po co przyszli. Wystarczyło, że na scenie pojawił się DJ Lord, by audytorium wpadło w euforię.

Show rozpoczął się od wniesienia na scenę klasycznego magnetofonu. W głośnikach rozbrzmiał „Contract On The World Love Jam”, który przeszedł w hiperdynamiczne „Brothers Gonna Work It Out”. Ubrany w bluzę z kapturem Chuck D skakał, rymując razem z Flavor Flavem. Asystowali mu gitarzysta, basista, perkusista i DJ oraz dwóch poważnych panów w mundurach. Repertuar wzięty z albumu „Fear Of Black Planet” wybrano na start nieprzypadkowo. Muzycy świętują 20-lecie tego klasycznego krążka. Przybyłym było dane usłyszeć kolejne utwory na nim umieszczone.

Mało kto był w stanie ustać w miejscu, gdy zespół odtwarzał swój brudny, chaotyczny, pocięty skreczami funk. Nawet Peja, który sobie wiadomym sposobem znalazł się na scenie pod koniec „Don’t Belive The Hype” i zaprezentował przyzwoity freestyle. W Stodole mogło zabraknąć ludzi, ale na pewno nie pasji.