Rz: „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” to zbiór opowieści kobiet z byłego ZSRR, które walczyły na frontach II wojny światowej. We wcześniejszych pani książkach mówiły ofiary Czarnobyla, odratowani samobójcy, młodzi weterani wojny w Afganistanie. Dlaczego zbiera pani głosy i publikuje je niemal bez komentarza?
Swietłana Aleksijewicz: Żyjemy w czasach, w których informacji jest za dużo, nie ufamy nikomu. W świecie socjalistycznym prawda nikogo nie interesowała, była tylko ideologia. Wojna przez 70 lat stanowiła jedyne usprawiedliwienie istnienia Związku Radzieckiego, a prawdy o niej do dziś nikt nie zna. Za najlepszą uznałam taką formę, dzięki której do czytelnika mówi samo życie. Chcę podkreślić – nie zajmuję się historią wojny, ale historią ludzkich uczuć. Najistotniejsze, żeby czytelnik ujrzał przed sobą nie kobietę radziecką, ale istotę, która znalazła się w wirze wojny.
Jak pani myśli, skąd się bierze rosnąca popularność reportażu?
Ludzie chcą poznać historie u źródła, dostać je z pierwszej ręki, a nie już przerobione, zinterpretowane. Pracuję zgodnie ze sztuką dziennikarską, zachowuję rytm języka, wpisuję do książki także odgłosy otoczenia i z tego chaosu formuję prawdę. Wiem, że u was toczy się dyskusja o dorobku Kapuścińskiego. To spór niezwykle ważny – dotyka pryncypiów tego zawodu.
Książkę „Wojna nie ma...” opatrzyła pani datami 1978 – 2004 r. Poświęciła jej pani szmat życia. Co jest najtrudniejsze w zbieraniu cudzych opowieści?