Puszczyk pohukuje na pogodę

Buk, jodła i świerk osiągają na Roztoczu wschodnią granicę swego występowania. Pysznią się, jakby chciały dać popis urody tym, którzy wędrują dalej na wschód. Ale my na razie nigdzie nie odchodzimy. Czekamy tylko: zahuka, nie zahuka?

Publikacja: 06.05.2011 02:57

Sowa płomykówka znajduje schronienie na strychach

Sowa płomykówka znajduje schronienie na strychach

Foto: Fotorzepa, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

Nasz przewodnik po tutejszych ostępach dr Przemysław Stachyra, badacz sów, nie zamierza jednak biernie czekać. Zwija dłonie w trąbkę i dmucha, dobywając głos sowy. Po chwili w koronach buków odzywa się prawdziwa sowa. Pospolity puszczyk. Wabienie puszczyka ludzkim głosem to stary numer badaczy sów. Zawsze się udaje. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie hukać.

Przemek zna tu wszystkie rewiry puszczyków, a dla nas wybrał najpewniejszy, w pobliżu dziupli w starym buku. W świetle latarki czołówki i blaskach dogasającego dnia badacz pokazuje nam skarby, jakie znalazł pod dziuplą. Podłużne gałki z sierści i kostek – sowie wypluwki. Sowa bowiem zwraca dużo niestrawionych części połkniętych ofiar. Badacze zawzięcie je zbierają. Można w nich poznawać w szczegółach to, co biolodzy nazywają uczenie piramidą pokarmową, czyli kto kogo zjada. Dzięki tym badaniom można też odkryć, że na danym terenie żyje istota, którą inaczej trudno zauważyć. W ten sposób w jednym z kompleksów leśnych wykryto kiedyś obecność popielicy: rzadkiego, nadrzewnego gryzonia z rodziny pilchów.

Sowia serenada

W poszukiwaniu istoty, na której Przemkowi najbardziej zależy, wypluwki na nic się zdadzą. Trzeba jej nasłuchiwać po nocach, a w potrzebie wabić. A nuż da się wywabić... urala. Taką to ksywkę brać ornitologiczna nadała puszczykowi uralskiemu, u nas wielkiej rzadkości. Ogromnej sowie o wielkich oczach, gniazdującej często na wierzchołkach grubych, ułamanych pni drzew niczym na szczycie wieży.

Ale czy naprawdę na Roztoczu gniazduje ural? – głowili się badacze przed laty. Nasz przewodnik wykrycie paru jej miejsc lęgowych – czego dokonał wespół z gronem nie mniejszych niż on sam zapaleńców – uważa za jeden ze swych największych życiowych sukcesów. I źródło największych emocji.

Huka i dziś uparcie głosem urala, ale to wszystko na nic. Musiałby mieć tyle szczęścia co jego kolega Marek Bzowski, który nie tylko usłyszał, ale i nagrał na zwykły amatorski magnetofon głos tego ptaka. Albo inny pasjonat, który całkiem niedawno w niewielkim lasku bukowym na południe od Zamościa zobaczył puszczyka uralskiego siedzącego w biały dzień u wrót dziupli. – No, czapki z głów! – rzucił Przemek przez telefon, usłyszawszy tę wiadomość. Bo doniesienia o tej wielkiej sowie, najwyraźniej będącej u nas w ekspansji, nieodmiennie ekscytują naukowców.

Skąd ta ekspansja? O jakich zmianach w przyrodzie może świadczyć? W czasie wielu lat badań Przemek nauczył się naśladować większość głosów sów rozmaitych gatunków. Niby można wabić głosem z magnetofonu, ale – powiada badacz – z pudła to już nie ten dźwięk, a wydawanie godowych głosów przez samce sów to przecież trochę jak śpiewanie serenady. I dziś Przemek chce zaśpiewać nam ich kilka przy blasku księżyca.

Podczas prawdziwych badań serenady się nie liczą, tylko miarodajność wyników. W naturze każda sowa konkretnego gatunku gada trochę inaczej. Przy prowadzeniu zaś nasłuchów obowiązuje głosowy standard, wypracowany i narzucony przez Państwowy Monitoring Środowiska. Nagrany stanowi rodzaj wzorca, którym się trzeba posługiwać. Czyli wbić głosem z pudła.

Wieczory dla mniejszych

Nasz badacz zaczyna zawsze od głosu najmniejszej sowy. Bo gdyby zaczął od którejś z największych – od puchacza lub urala – to mniejsze, przestraszone, mogłyby się nie odezwać. Jedna sowa chętnie zje drugą, mniejszą. Więc trzeba być ostrożnym, by nie namieszać w przyrodzie.

Zarówno puszczyki, jak i inne sowy najchętniej odzywają się w takie wieczory jak ten: rześkie, pogodne i chłodne. Mogą być traktowane jak zapowiedź słonecznej, wyżowej pogody. W chłodne wieczory gryzonie, główny pokarm sów, siedzą w norach, więc sowy zamiast łowić, mogą sobie pośpiewać. Wtedy ich badacze pilnie nadstawiają uszu.

Sowy kojarzą się zwykle z zakamarkami strychów, dzwonnicami, cmentarzami. Nie bez racji. Ale tak naprawdę potrzebują bujnej przyrody, przede wszystkim leśnej. Z rodzimych gatunków tylko sowa błotna gniazduje na podmokłych pustkowiach, ale już taka płomykówka, znajdująca przytulisko na strychach, na żer wyrusza w bardziej zadrzewione miejsca. Mnogość gatunków sów jest najlepszym dowodem przyrodniczego bogactwa lasu. Tych ptaków nie zadowoli byle chmys – jak Przemek nazywa ubogi gąszcz drzew jednego gatunku. Tu , na Roztoczu, znajdują jeszcze lasy, jakich im trzeba.

Roztocze to wciąż niedoceniana kraina. Długi wał lessowych i wapiennych wzniesień, biegnących na wschód aż na Ukrainę, jest mozaiką wyjątkowych krajobrazów. Lessowe wąwozy okolic Szczebrzeszyna sąsiadują od zachodu z ogromną, głuchą Puszczą Solską, pełną bagiennych ostępów jak Imielty Ług – ostoją głuszców i innych rzadkości. Roztoczański Park Narodowy to tylko skrawek tej ziemi, dawnej ordynacji zamojskiej, słynącej z grubego zwierza. Park chroni najcenniejsze leśne ostępy, ale wiele z nich jest też na środkowym i wschodnim Roztoczu, choćby w dolinach rwących, prawie górskich rzek, jak Tanew i Sopot, a przede wszystkim Wieprz, który tu, w górze swego biegu, jest jeszcze skromną rzeczułką, ale już z imponująco, głęboko wciętymi w wysoczyznę meandrami.

Przemek ma dwa obszary badawcze. Jeden w Roztoczańskim Parku Narodowym, w typowym dla regionu mieszanym, bukowym i jodłowym lesie. I drugi w Puszczy Solskiej, gdzie króluje sosna. Wystarczy wieczorem stanąć w lesie i dobrze posłuchać, a głosy sów same nam powiedzą, gdzie jesteśmy. W mieszanym lesie będzie dominował głos puszczyka, jak dobrze pójdzie, to może usłyszymy upragnionego urala. Wśród sosen prym wiedzie mała sowa włochatka i jeszcze mniejsza sóweczka. Obszary dzieli się wedle instrukcji liniami i na ich przecięciu wabi, czyli mówiąc obowiązującym badacza językiem – stymuluje. Przez minutę, półtorej nadajesz głos sowy, przez trzy minuty słuchasz. Zmieniasz miejsce. I tak przez cztery – pięć godzin, od 18.30 do 23 lub później. Badane obszary mają wymiary

10 na 10 km, ale tego w Puszczy Solskiej nasz naukowiec nie może przewędrować za jednym razem. Drogę przegradzają bowiem bagna. Od jednej części do drugiej musi jechać samochodem kilkanaście km okrężną drogą.

„Na początku lat 90. ubiegłego wieku wodzeni ciekawością otaczającego nas świata przekroczyliśmy krawędź Roztocza. Z jednej strony, w rozległej kotlinie widać Zamość, gród hetmański. Z drugiej zaś – jak okiem sięgnąć – morze lasów, a pośród leśnych fal ciche roztoczańskie wioski... Wówczas to właśnie stanęliśmy u wrót świątyni przyrody..." – pisze z uniesieniem Przemek o początkach swych badań prowadzonych wspólnie z kolegami.

Teraz, choć nastrój puszczańskiego mroku sprzyja uniesieniom, badacz wraca do prozy życia. I choć jest już ciemno, Przemek proponuje się przenieść na obrzeża uroczyska Kamienna Góra, gdzie wchłania nas mroczny bór starych świerków i jodeł. Znawca sów zaczyna poświstywać cienkim, metalicznym głosem. Głosik musi być cienki, bo w przyrodzie wydaje go sowie maleństwo – sóweczka, najmniejsza i najdziwniejsza z polskich sów. Do niedawna uważana za rzadkość występującą tylko w Puszczy Białowieskiej. Ale bystre oczy i wyszkolone uszy badaczy wykryły jej obecność także w innych bujnych lasach.

Ptasia lodówka

To gatunek prawdziwie puszczański. Sowa ma rozmiary wróbla, ale umie upolować ptaka swoich rozmiarów lub większego. Do niedawna specjaliści myśleli, że łowi wyłącznie małe ptaki, ale obserwacje pokazały, że nie gardzi też gryzoniami lub płazami. Bardziej urozmaicony pokarm wymaga jednak bardziej urozmaiconego lasu – i w takim tylko sóweczka jest gotowa osiąść. Jest tak sprawnym łowcą, że może nawet robić zapasy. Urządza spiżarnię w chłodnej dziupli. Jak chce coś z tej lodówki zjeść, to wynosi kąsek do innej dziupli – swoistej kuchenki mikrofalowej – i rozmraża, wysiadując zdobycz niczym jajka w czasie lęgu. Człowiekowi niebacznie zbliżającemu się do jej dziupli z pisklętami potrafi skrzydłami i szponami dać po głowie. Przemek jeszcze nie oberwał, za to wabiącym pogwizdywaniem przyciągnął sóweczkę na niewielką odległość. Ale – jak dodaje – do jego gniazdującego faworyta, puszczyka uralskiego, badacze podchodzą w kaskach, bo w obronie gniazda ptak może śmiałkowi zrobić krzywdę. To zresztą jedyna szkoda, jaką człowiekowi może wyrządzić sowa.

Pójdź, pójdź w dołek...

Nazajutrz, w pełni słonecznego dnia, odwiedzamy kościół w Kosobudach. Skrzypiące schodki prowadzą na niewielki stryszek nad ołtarzem. Jeszcze nie czas na lęgi sów, więc gniazda z wysiadującą jaja sową nie zobaczymy. Płomykówka wysiaduje tak niezłomnie, że można ją zdjąć z piskląt i na powrót posadzić. Popada w katalepsję. Ale i tak nie moglibyśmy tego zobaczyć, bo gdyby sowa tu właśnie była, nasz przewodnik nie wpuściłby nas na strych. Sowy są pod ochroną, a ginąca płomykówka należy do gatunków szczególnej troski. Musimy się zadowolić resztkami wypluwek, odchodów i piór – niezawodnych śladów, że sowa tu kwateruje. Jej głosu Przemek nam nie zaprezentuje. Chyba że by nagle usnął, bo ten głos przypomina chrapanie lub pomruki psa.

Takie niezwykłe zachowania sów, jak zamieranie w bezruchu, łącznie z niesamowitym wyglądem i nocnym życiem sprawiły, że te ptaki obrosły legendami. Kiedyś uważano np., że płomykówka chroni budynek przed pożarem. To chiński przesąd, ale zabobon rozkrzewił się i u nas, tylko że zamiast ochraniać sowę, prowadził do jej zagłady. Oto dla ochrony obejścia przed ogniem żywą płomykówkę przybijano do drzwi stodoły. Sowy, pohukujące blisko domostw, brano za zapowiedź śmierci. W godowym głosie małej sowy pójdźki dosłuchano się groźnego wezwania: pójdź, pójdź w dołek pod kościołek... Rozmaite strzygi, bubaki, potarczuki i inne zrodzone w ludowej wyobraźni demoniczne stwory miały za pierwowzór właśnie sowy.

Twarz jako antena

Przysiadamy sobie na zwalonym pniu tuż nad szumiącym Wieprzem. Słońce patrzy z ukosa na las. To dobra okazja, by pod światło obejrzeć sowie pióra. Przemek zabrał ich cały pęk na spotkanie z ekipą Dzikiej Polski. Dotykamy, ale jakbyśmy nie dotykali, tak są delikatne. Powietrze podczas lotu opływa je bezszelestnie. Pióra mają bowiem piłkowate zakończenia, na dodatek porośnięte miękkimi włoskami tłumiącymi szum skrzydeł. Dzięki temu nocnego drapieżcy nie słyszą jego ofiary, a on sam słyszy wszystko. Pióra plus uszy – to najważniejsze narzędzie sowy w walce o przeżycie. Większa część objętości ptaka to pierze. Również uszy sterczące dziarsko z głów niektórych gatunków – olbrzymiego puchacza i jego miniatury, uszatki – to tylko pęczki piór. Prawdziwe uszy sowy są głęboko ukryte w upierzeniu. Pokaźne otwory uszne są asymetryczne: po jednej stronie większe, po drugie mniejsze, do tego umieszczone na nieco innej wysokości. To gwarantuje precyzyjne namierzenie źródła dźwięku.

Otwory uszne niektórych gatunków nie mają małżowin. Dlaczego? Od czego sowia twarz, zwana szlarą? To rodzaj akustycznej anteny talerzowej, podającej odgłosy do uszu. Zresztą i tym sterczącym imitacjom uszu niektórzy przypisują rolę akustycznych szczotek, odbijających co subtelniejsze dźwięki ku wklęsłości anteny. Sowa słyszy pisk myszy z odległości kilkudziesięciu metrów. Teleskopowe oczy pozwalają zaś widzieć i w nocy, i w dzień. Nawet w podczerwieni.

Czujność w cenie

Badacze czarno na białym widzą, że te ptaki ilustrują naturalną organizację lasu. Współistniejące tu gatunki nie wchodzą sobie w drogę. Sóweczka zajmuje mroczne bory z przewagą jodeł, a swoją uwagę skupia na małych ptakach. Puchacz wybiera większą zdobycz, a na mieszkanie – podmokłe ostępy. Puszczyk ma się w każdym lesie dobrze, bo i gryzoni nigdzie nie brakuje. Uszatka trzyma się leśnych peryferii. Zresztą nocny tryb życia sów to też sposób na rozmijanie się z innymi drapieżcami polującymi w dzień i na schowanie się w mroku przed wrogami. A jeżeli już sowa w dzień się gdzieś pojawi, budzi niepospolitym wyglądem sensację wśród reszty skrzydlatej braci lasu. Otacza ją zaraz chmara rozwrzeszczanych napastliwych drozdów, zięb, sójek...

Niełatwo być sową. Jeszcze trudniej badaczem sów. Trzeba być spostrzegawczym i czujnym. Przynajmniej tak czujnym jak polująca płomykówka.

 

Tekst powstał w ramach kampanii „Dzika Polska. Lasy pełne życia" dofinansowywanej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, związanej z ustanowieniem przez ONZ roku 2011 Międzynarodowym Rokiem Lasów

Nasz przewodnik po tutejszych ostępach dr Przemysław Stachyra, badacz sów, nie zamierza jednak biernie czekać. Zwija dłonie w trąbkę i dmucha, dobywając głos sowy. Po chwili w koronach buków odzywa się prawdziwa sowa. Pospolity puszczyk. Wabienie puszczyka ludzkim głosem to stary numer badaczy sów. Zawsze się udaje. Tylko trzeba wiedzieć, gdzie hukać.

Przemek zna tu wszystkie rewiry puszczyków, a dla nas wybrał najpewniejszy, w pobliżu dziupli w starym buku. W świetle latarki czołówki i blaskach dogasającego dnia badacz pokazuje nam skarby, jakie znalazł pod dziuplą. Podłużne gałki z sierści i kostek – sowie wypluwki. Sowa bowiem zwraca dużo niestrawionych części połkniętych ofiar. Badacze zawzięcie je zbierają. Można w nich poznawać w szczegółach to, co biolodzy nazywają uczenie piramidą pokarmową, czyli kto kogo zjada. Dzięki tym badaniom można też odkryć, że na danym terenie żyje istota, którą inaczej trudno zauważyć. W ten sposób w jednym z kompleksów leśnych wykryto kiedyś obecność popielicy: rzadkiego, nadrzewnego gryzonia z rodziny pilchów.

Pozostało 91% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla