Gdy tańczył i szczerzył zęby w uśmiechu, śpiewak wychwalał boską moc Gangesu. Potem przybiegł Hanuman, bóg małp, dzielna i sympatyczna postać hinduskiej mitologii. Ich surowe gesty były elektryzujące, chwilami zabawne, ale i straszne – nie znamy mocy, które reprezentują i nie jesteśmy bezpieczni.
We Wrocławiu występowali też artyści Kathakali, jednej z najważniejszych teatralnych tradycji Azji, pochodzącej z południa Indii. Tu z kolei wyzwaniem była wysublimowana i skomplikowana narracja – aktorzy ubrani w wielowarstwowe kostiumy, rozłożyste spódnice, biżuterię i barwne makijaże pokrywające twarze niczym maski – wcielali się w postaci ze świętego eposu. Odgrywali mitologiczne sceny poprzez taniec i język gestów: dłonie i palce układały się w kod przypominający wyszukany język migowy. Każdy wers rozrasta się do kilkuminutowej choreografii, decydujące znaczenie mają detale i ledwo zauważalne ruchy – trzeba wielkiego skupienia i cierpliwości, dla których nowoczesna kultura Zachodu nie ma poszanowania. Blisko dwugodzinny spektakl był mistrzowską lekcja czekania: nie można poznać innego w pośpiechu, prawdziwe spotkanie wymaga zaangażowania i nie daje łatwych korzyści. Przeciwnie – odbiera samozadowolenie i uczy pokory.
Kiedy członkowie Be-Being – koreańskiej grupy interpretującej tradycyjną muzykę i teatr –zaczęli swój minimalistyczny koncert, byłam zdezorientowana. Mieli przed sobą stare instrumenty, azjatycką wersję cytry, oboju, bębnów, a grali jak awangardowi producenci elektroniki. Żyjemy pochłonięci jutrem, przekonani, że odkrywamy nowe rozwiązania. W skromności i oszczędności Be-Being czuje się siłę i pewność ludzi, którzy wiedzą, skąd się wywodzą.
Irańczycy z Reza Mazandarani – grupy ratującej od zapomnienia zakazane dziś perskie pieśni – wyglądają jak natchnieni. Każdy ich gest, od powitania, po sposób, w jaki dotykają instrumentów, jest pełen staranności. Z namaszczeniem odtwarzają nuty dawnych kompozycji, jakby je odkurzali i wypuszczali na wolność. Ale są też wspaniali, gdy improwizują – takiej erudycji kłanialiby się najwięksi jazzmani.
Na Brave wyrafinowane widowiska przeplatają się z ludycznymi, których siła leży w prostocie. To festiwal ratunkowy, próba zaklinania świata i odpędzania zła. Trochę jak lankijski rytuał Tovil, odgrywany na wolnym powietrzu: bębniarze śpiewem upokarzają demony chorób dręczących ciała i umysły – tańczące w maskach złe moce muszą się poddać sile dobrych, jasnych melodii. Brave leczy kulturowe rany, symbolicznie i dosłownie. Dochód z biletów pozwala tybetańskim dzieciom i mnichom żyć w zgodzie z tradycją, pieniądze trafiają do organizacji charytatywnej Rokpa International.
www.bravefestival.pl