Czy zgadza się pan z opinią, że literatura bardzo często bywa w Polsce zakładniczką sporów politycznych?
Owszem. Zresztą w pewnych sytuacjach dostrzeganie politycznej czy ideologicznej funkcjonalności literatury może oznaczać po prostu trafną obserwację. Przecież są pisarze zaangażowani w jakąś sprawę: prawicową czy lewicową. Tym niemniej jestem przekonany, że prawdziwa literatura przekracza podziały polityczne. Świat jest bowiem znacznie bardziej skomplikowany niż dychotomia „prawica – lewica". A dobre książki opisują rzeczywistość, więc musi tę złożoność świata uwzględniać. Wydaje mi się, że wartość literatury jest często funkcją jej czułości na niuans, detal, odcień.
Czyli dobry pisarz rezygnuje w swojej twórczości z zaangażowania na rzecz jakiejś zobiektywizowanej wizji?
Nie wiem, czy musi rezygnować. Musi jednak umieć przekroczyć własny światopogląd, przekroczyć samego siebie, zdystansować się od własnego stanowiska, własnej kondycji. Chodzi o krytyczną refleksję nad obrazem świata, w który się wierzy. To jest jak z naszą cywilizacją, powiedzmy, euro-atlantycką, która ciągle jeszcze występuje w roli jakiegoś kulturowego hegemona względem reszty świata, gdyż chyba jako jedyna cywilizacja zdolna jest samej sobie nieustannie zaprzeczać. Tym się różni od innych cywilizacji, że poddaje samą siebie w wątpliwość i do samej siebie ma dystans. Stąd, jak mi się wydaje, bierze się jej twórczy potencjał.
Czy to miara dojrzałości?