Lioness: Hidden Tresures – recenzja płyty Amy Winehouse

Nowa płyta Amy Winehouse to garść niepublikowanych dotąd piosenek, a nie pełen album - pisze Paulina Wilk

Publikacja: 09.12.2011 08:19

Lioness: Hidden Tresures – recenzja płyty Amy Winehouse

Foto: ROL

Wydana przez Island Records kolekcja utworów nie pozostawia złudzeń: Amy Winehouse nie zdążyła zgromadzić kompozycji na trzeci album. Te, które umieścili na nowym krążku krewni i producenci – Mark Ronson oraz Salaam Remi – są jedynie produktem ubocznym jej kariery, zbiorem niepublikowanych wersji, coverów, nagrań demo. Owszem, ciekawych, ale stanowiących przede wszystkim kolekcjonerskie gadżety.

Zobacz na Empik.rp.pl

Wystarczą, by ożywić wspomnienia o intrygującej wokalistce, ale nie mówią o niej niczego nowego. Ich wydanie jest ważne o tyle, że weryfikuje legendę otaczającą Winehouse i teraz, kilka miesięcy po jej śmierci, przypomina o realiach: Amy żyła zbyt krótko i zbyt niebezpiecznie, by rozwinąć skrzydła jako artystka. Album otwiera piosenka z lat 60. – „Our Day Will Come", doprawiona lekkim, relaksującym reggae.

Winehouse śpiewa swobodnie, udając bylejakość – obchodzi się z melodią nonszalancko, ale przecież doskonale ją czuje. Znamy ją w tym wcieleniu, bardzo podobnie brzmiała słodko-gorzka „Just Friends" z drugiego albumu „Back to Black".

Utwory z „Lioness" potwierdzają sentyment Winehouse do muzyki sprzed pół wieku. Znakomicie zaśpiewała „Will You Still Love Me Tomorrow" Carole King. Autorka utworu nigdy nawet nie zbliżyła się do takiego emocjonalnego napięcia, jakie wytworzyła Winehouse. Nagranie potwierdza, że była świetną interpretatorką – cudze utwory nasycała swoim smutkiem i niepewnością, ale nie zawsze z równym powodzeniem.

Do brazylijskiej „Girl from Ipanema" wprowadziła mroczną nutę, a mimo to w słonecznym repertuarze wypada mało przekonująco. Latynoska eskapada jest muzycznym śladem realnych ucieczek Amy – próbowała leczyć się w egzotycznej scenerii, ale tropikalne terapie przynosiły krótkotrwałe efekty.

Wydane na poprzednich płytach „Tears Dry" i „Wake Up Alone" znalazły się tu w oryginalnych wersjach – pozwalają podejrzeć wokalistkę przy pracy, jeszcze szukającą melodii. Ale nie miejmy złudzeń: to wersje dużo słabsze od tych, które trafiły na krążki studyjne.

Jeśli już wskazać tytułowe ukryte skarby z kolekcji Winehouse, to znalazłam dwa. „Halftime", jedyną na płycie nową kompozycję, dorównującą jej nagradzanym piosenkom. Taką Amy warto pamiętać: młodzieńczą, znajdującą w śpiewaniu radość, a jednak zanurzoną w melancholii. Opowiada tu o byciu w zawieszeniu, daleko od upragnionego celu. Jest i poruszające zamknięcie – „Song for You".

Ten soulowy klasyk Leona Russella z 1970 r. śpiewali przed nią najwięksi: Donny Hathaway, Aretha Franklin, Whitney Houston. To piosenka dla doświadczonych artystów, zdolnych uwiarygodnić najważniejszy fragment: „Spędziłam życie na scenie, wśród 10 tysięcy ludzi, ale teraz, gdy znaleźliśmy się sami, śpiewam tylko dla ciebie. Kiedy mnie zabraknie, pamiętaj, że byliśmy razem". Winehouse w tym nagraniu ma zniszczony, zbolały głos. Dużo poważniejszy i dojrzalszy niż ten zawadiacki i przekorny, jaki pamiętamy. Znam tylko jedną artystkę, która zaśpiewała podobnie. Była to Billie Holiday podczas ostatniej sesji nagraniowej w 1958 r.

Towarzyszący jej muzycy mówili, że tamtego dnia w studiu czuła zbliżającą się śmierć.

Powiedziała dla "Rz"

Dionne Broomfield wokalistka R&B, chrześnica Amy Winehouse

Amy była dla mnie kimś bliskim i wielką inspiracją. Wprowadziła mnie do świata muzyki, przedstawiła publiczności. Jestem, jak całe pokolenie wokalistek, jej dłużniczką. Spędzałyśmy dużo czasu w studiu, podczas nagrań i koncertów. Siedziałam obok zasłuchana i myślałam: "A więc tak to się robi". Próbowałam nawet odwzorować jej sposób śpiewania. Mam 15 lat, sama niewiele jeszcze przeżyłam, uczę się, obserwując. Piosenki piszę o tym, co widzę w przeżyciach innych. Wiem, że teraz jestem postrzegana jako spadkobierczyni i kontynuatorka dorobku Amy. Wielu ludzi oczekuje, że ją zastąpię, ale nie zostanę nową Amy. Ona była indywidualistką, napisała niepowtarzalną historię i otworzyła drogę wielu piosenkarkom z Wielkiej Brytanii, które kochają amerykańską muzykę soul, a jednocześnie proponują słuchaczom coś innego niż gwiazdy z USA, takie jak Lady Gaga czy Rihanna.

not. pw

Wydana przez Island Records kolekcja utworów nie pozostawia złudzeń: Amy Winehouse nie zdążyła zgromadzić kompozycji na trzeci album. Te, które umieścili na nowym krążku krewni i producenci – Mark Ronson oraz Salaam Remi – są jedynie produktem ubocznym jej kariery, zbiorem niepublikowanych wersji, coverów, nagrań demo. Owszem, ciekawych, ale stanowiących przede wszystkim kolekcjonerskie gadżety.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla