Wydana przez Island Records kolekcja utworów nie pozostawia złudzeń: Amy Winehouse nie zdążyła zgromadzić kompozycji na trzeci album. Te, które umieścili na nowym krążku krewni i producenci – Mark Ronson oraz Salaam Remi – są jedynie produktem ubocznym jej kariery, zbiorem niepublikowanych wersji, coverów, nagrań demo. Owszem, ciekawych, ale stanowiących przede wszystkim kolekcjonerskie gadżety.
Wystarczą, by ożywić wspomnienia o intrygującej wokalistce, ale nie mówią o niej niczego nowego. Ich wydanie jest ważne o tyle, że weryfikuje legendę otaczającą Winehouse i teraz, kilka miesięcy po jej śmierci, przypomina o realiach: Amy żyła zbyt krótko i zbyt niebezpiecznie, by rozwinąć skrzydła jako artystka. Album otwiera piosenka z lat 60. – „Our Day Will Come", doprawiona lekkim, relaksującym reggae.
Winehouse śpiewa swobodnie, udając bylejakość – obchodzi się z melodią nonszalancko, ale przecież doskonale ją czuje. Znamy ją w tym wcieleniu, bardzo podobnie brzmiała słodko-gorzka „Just Friends" z drugiego albumu „Back to Black".
Utwory z „Lioness" potwierdzają sentyment Winehouse do muzyki sprzed pół wieku. Znakomicie zaśpiewała „Will You Still Love Me Tomorrow" Carole King. Autorka utworu nigdy nawet nie zbliżyła się do takiego emocjonalnego napięcia, jakie wytworzyła Winehouse. Nagranie potwierdza, że była świetną interpretatorką – cudze utwory nasycała swoim smutkiem i niepewnością, ale nie zawsze z równym powodzeniem.