Wszyscy czytamy harlequiny

Amerykańskie harlequiny są ostrzejsze i zdecydowanie bardziej dosłowne, niż ich polska, ugładzona wersja – mówi Ewa Sobieniewska, tłumaczka popularnych romansów

Publikacja: 22.03.2012 01:00

Wydawnictwo Harlequin

Wydawnictwo Harlequin

Foto: harlequin

„Sylvie Smith organizuje wspaniałe wesela, ale po smutnych przeżyciach młodości jest samotna. Jej życie zmienia się po spotkaniu z miliarderem Tomem McFarlane'em, którego narzeczona odwołuje ślub. Sylvie spędza z nim upojną noc, po czym Tom wyjeżdża w świat." Pamiętasz swojego pierwszego halrequina?

Ewa Sobieniewska:

Oczywiście. bardzo wtedy przeżywałam, czy się to tłumaczenie spodoba i w ogóle czy sobie poradzę. A potem z niecierpliwością czekałam aż się ukaże, byłam szalenie ciekawa okładki. Na szczęście była całkiem przyzwoita, bez "golizny", z pięknością w sukni ślubnej.

Gdy przeglądałam okładki harlequinów, częściej widziałam obnażone torsy mężczyzn  – jeśli mogę użyć takiego języka – niż roznegliżowane kobiety. Miesięcznie wydawnictwo Harlequina wydaje 110 książek w 28 językach w 114 krajach na 6 kontynentach. Lubisz to?

Chyba tak. Do tej pory przetłumaczyłam 12 harlequinów i nadal zamierzam to robić. Kiedyś marzyłam, by zostać pisarką i w ten sposób – poprzez tłumaczenie - to moje pragnienie częściowo się spełnia. Jednak jeśli ktoś myśli, że to takie porywające zajęcie, a ja tłumaczę z wypiekami, to się myli. To żmudna praca, wymagająca dużego zaangażowania. Zależy mi na tym, by czytelnicy czerpali przyjemność z czytania lekkiego i ładnie napisanego przekładu. Jedną książkę tłumaczę przez około dwa miesiące. W sumie wychodzi z tego 180–stronicowa książka, zdecydowanie szczuplejsza niż oryginał.

Anglojęzyczne wersje są dłuższe? No właśnie, jak się tłumaczy takie książki? Mówimy w końcu o specyficznej półce literatury – to kieszonkowe romanse, w których cała fabuła kręci się wokół bohaterki i jej myśli, które zwykle zaczynają się i kończą na „kocha mnie czy nie kocha?"

Czasami chodzi o to, by przekład był lepszy niż oryginał, który często zawiera błędy, zbędne powtórzenia, albo zwyczajnie brakuje mu tempa. No i faktycznie, angielskie oryginały są zdecydowanie dłuższe, więcej w nich też soczystych opisów. Tłumaczowi wolno skracać niektóre sceny, które wydadzą mu się mało istotne. Co więcej, możemy też „wysubtelniać" erotyczne opisy. To prawda, że oryginały często są "ostrzejsze" i wulgarne. U nas jest to nie do przyjęcia, więc zamiast mocnych, często dosłownych opisów, serwujemy ich złagodzoną, bardziej romantyczną wersję.

Jak to? To dla kogo są one pisane? Przecież nie tylko do starszych pań, które się mogą zbulwersować, ale do kobiet w każdym wieku.

Kiedyś przeczytałam, że ten typ literatury jest szczególnie popularny wśród kobiet ze średnim wykształceniem z małych miasteczek. Myślę, że dzieje się tak z bardzo prostego powodu. Harlequiny to romanse, baśnie powielające motyw Kopciuszka, ratowanego przez księcia. A miłosne historie podlegają pewnym prawom, poetyce. Czy chciałybyśmy przeczytać, że np. Rett Butler na widok Scarlett poczuł, że robi mu się ciasno w spodniach? Oczywiście, liczymy na silną reakcję bohatera, łączącą się z cielesnością, ale nie z fizjologią. Wolimy, by bohaterowi mocniej zabiło serce, niż "twardniał członek". Pozostaje pytanie, dlaczego nie przeszkadza to czytelniczkom amerykańskim.

No właśnie. Może Polki dostają cukierkową wersją literatury, którą śmiało można określić jako soft-porno, tylko w wersji czytanej?

Absolutnie nie zgadzam się z tezą,  że harlequiny są zakamuflowaną pornografią dla kobiet. Co niby o tym świadczy? Sceny erotyczne? Są w co drugiej książce, także w powieściach uznanych pisarzy. Bohaterka harlequina - zresztą bardzo często dziewica - idzie do łóżka wyłącznie z miłości do ukochanego mężczyzny, z którym na końcu bierze ślub, więc gdzie tu pornografia? Specyficzne opisy? Tak naprawdę więcej tam "drżenia ciał", westchnień i przyspieszonego oddechu, niż technicznego opisu łączenia dwóch ciał. Według mnie pornografia zaczyna się wtedy gdy jedno patrzy na drugie nie jak na człowieka, ale jak na przedmiot służący dawaniu - posłużmy się językiem harlequina - cielesnej rozkoszy.

Czy dlatego właśnie kobiety je czytają? By zaznać duchowej rozkoszy?

Jedne czytają, by za pośrednictwem bohaterek przeżywać gorący romans, którego brakuje im w życiu, inne - bo lubią pogrążyć się w lekturze, ale tylko łatwej, prostej i nie wymagającej wysiłku intelektualnego. A jeszcze inne dla zabawy, bo to jednak jest całkiem dobra rozrywka. Niby wiadomo, że to głupie i naiwne, ale fajnie poczytać o tym, jak to piękny, męski i zniewalający milioner ulega skromnej i niewinnej, ale cudnej jak anioł sekretarce.

„Sylvie Smith organizuje wspaniałe wesela, ale po smutnych przeżyciach młodości jest samotna. Jej życie zmienia się po spotkaniu z miliarderem Tomem McFarlane'em, którego narzeczona odwołuje ślub. Sylvie spędza z nim upojną noc, po czym Tom wyjeżdża w świat." Pamiętasz swojego pierwszego halrequina?

Ewa Sobieniewska:

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"