Ciekawe, kim dziś byłaby Regina, gdyby jej rodzice nie przenieśli się z Moskwy lat 80. do tętniącego życiem Nowego Jorku. Wychowana w wybitnie muzykalnej rodzinie, pewnie i tak podążałaby swoją drogą, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Nowy Jork dodał jej skrzydeł. Ciekawe też, co by było, gdyby nie nasiąkła w dzieciństwie słowiańskością, nie była wychowana w tradycji żydowskiej, nie fascynowała się jazzem i Billie Holiday... Szkoda czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Bo właśnie dzięki temu wszystkiemu jej twórczość jest bardzo niejednorodna i to jedna z jej największych zalet.
Pierwsze poważne muzyczne sukcesy w Nowym Jorku odniosła dość wcześnie. Bo też debiutowała solową płytą zatytułowaną „11:11" już jako 21-latka. Od początku sama pisze, komponuje i produkuje większość swoich piosenek (jest też współproducentką najnowszej płyty) oraz oczywiście gra na fortepianie. „What We Saw from the Cheap Seats" to jej już szóste muzyczne dziecko. Fortepian prowadzi nas tu przez piosenki przywodzące na myśl różne gatunki – od radosnego „Don't Leave Me (Ne me quitte pas)", po balladowe „Firewood" czy „Why", teatralne „Oh Marcello" i „Open".
Teatralność to zresztą nieodłączna cecha muzyki Reginy Spector. Ona po prostu świetnie czuje się w swoim przedstawieniu, podobnie jak The Dresden Dolls czy wcześniej Freddie Mercury. Czasem zbliża się do seksownego szeptu à la Marilyn Monroe, czasem uwodzi niewinnym dziewczęcym głosem. Ale to głos, który kryje ogromny potencjał. Płyta jest momentami beztrosko zabawna, chwilami przeteatralizowana, chwilami całkiem zwyczajnie poprawna. A jednak półka ze śpiewającymi kobietami bez Spector byłaby niepełna. I choć dla niektórych nazwanie jej nową Joni Mitchell może być nadużyciem, trudno oprzeć się wrażeniu, że jednak obie panie wiele łączy.
* * * *